środa, 13 października 2010

Groch o ścianę i inne idiomy

Pewnego pięknego razu moja dobra matka dostała do redakcji książkę, której tłumaczka przełożyła pracowicie i wiernie wszystkie idiomy, w które tekst akurat okazał się dość bogaty. Ja płakałam ze śmiechu, moja poprawiająca to matka nie była aż tak rozbawiona. Jednakże dodatkowy efekt komiczny, acz bez wątpienia wzbogacający książkę, był w tym przypadku dodatkową "warstwą", nieobecną w oryginale, czyli czymś, czego w tłumaczeniu także być nie powinno.

Idiomy, czyli wszelkiego rodzaju sformułowania, mające sens tylko dla wtajemniczonych w dany język ("jak grochem o ścianę...) oraz najrozmaitsze powiedzenia ("baba z wozu, koniom lżej!") zwykle uchodzą za jedną z najtrudniejszych rzeczy do przekładania. I do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest, szczególnie jeśli tekst jest nimi naszpikowany. Jak już chyba kilka razy pisałam, czytając książkę obcojęzyczną (wszystko jedno, czy w celu późniejszego przetłumaczenia, czy też nie) warto zwracać uwagę na wszystko, co "nie pasuje" do reszty tekstu. Jeśli trafiamy na jakąś dziwaczną konstrukcję, albo coś, co wyraźnie nie ma sensu w danym kontekście, istnieje spora szansa, że wytropiliśmy nieznany idiom.

Z praktycznego punktu widzenia dzielę sobie (całkowicie nienaukowo!) idiomy i powiedzenia na trzy kategorie. Do pierwszej z nich należą te, które daje się przełożyć dosłownie z angielskiego na polski. Zwykle zresztą dlatego, że oryginalnie powstały w języku angielskim - np. witch hunt to po polsku "polowanie na czarownice". Podobnie rzecz ma się z "wierzchołkiem góry lodowej" i jeszcze paroma rzeczami, chociażby "krok po kroku" to po prostu step by step. To oczywiście najprzyjemniejszy rodzaj idiomów - przerzuca się je bezpośrednio i bez obawy, że zgubi się jakikolwiek kontekst.

Do drugiej kategorii zaliczam te, które nie mają w języku polskim odpowiednika, ale są doskonale zrozumiałe. Na przykład w Zawód: Wiedźma bohaterka mówi (nie cytuję dokładnie): "bo wiadomo, że od was to i śniegu w zimie się nie doprosisz". Po polsku nie ma takiego powiedzenia, ale sens tutaj jest całkowicie jasny. Podobnie gdyby przełożyć na angielski "miał minę kota, który dorwał się do śmietanki", to nawet jeśli Anglik nie znałby tego powiedzenia, zrozumiałby je. Z angielskich idiomów niezłym przykładem jest barking up the wrong tree, co daje się luźno przełożyć "czepiasz się niewłaściwej osoby". Jeśli uprzemy się na "szczekasz pod niewłaściwym drzewem", to sens powinien być w miarę zachowany, chociaż trzeba uważać - po polsku "szczekać" w odniesieniu do ludzkich wypowiedzi jest bardzo pejoratywne i wypowiedź z neutralnej może stać się obraźliwa. Po co o tym wszystkim piszę? Ponieważ idiomy z tej kategorii można w razie potrzeby dosłownie przełożyć. Przy czym w razie potrzeby - jeśli nie ma dobrego polskiego odpowiednika lub jeśli idiom jest jakoś "rozwinięty" (zwykle żartobliwie) w szerszym kontekście.

Ostatnia kategoria to oczywiście nasz "groch o ścianę" - idiomy niemające wyraźnego związku ze swoim znaczeniem dosłownym, wymagające po prostu znajomości ich właściwego znaczenia. Nie można tłumaczyć, że ktoś był "chłodny jak ogórek" (do cool i podobnych słówek jeszcze kiedyś wrócę), albo że panienka miała "motyle w brzuchu" (tak, to autentyczne przykłady ze wspomnianego w pierwszym akapicie dziełka). Tutaj tłumacz nie ma manewru, powinien znaleźć odpowiednik we własnym języku albo - jeśli to niemożliwe - wykarczować idiom z tłumaczenia, zastępując jakimś omówieniem. Czasem wymaga to lepszej gimnastyki - kiedy mowa o tymże szerszym kontekście. Załóżmy, że autor nie tylko napisał, że ktoś barking up the wrong tree, ale rozwinął metaforę w stronę botaniczną, że na przykład "szczekał pod niewłaściwym drzewem, choć w tym przypadku wymagało to pomylenia jabłonki z sekwoją", albo coś w tym rodzaju. Prostsza metoda - wyciąć metaforę, razem z jabłonką i sekwoją. Trudniejsza - znaleźć polski odpowiednik i wymienić cały fragment. "Trafił z tym pod niewłaściwy adres, chociaż w tym przypadku wymagało to pomylenia Krakowa z Wólką Mlącką". Przy czym mój przykład jest od razu chybiony - jeśli akcja rozgrywa się w Ameryce, trzeba by podstawić miasta amerykańskie (Seattle i Nowy Jork?), a jeśli w świecie fantasy, w ogóle z niej zrezygnować, względnie wymyślić jakieś inne kontrastujące adresy.

Brakuje mi niestety jakiegoś sprytnego morału albo przesłania, poza jedną rzeczą. Warto znać idiomy. Jak najwięcej. I angielskie, i polskie. Im więcej się ich zna, tym płynniej można je przekładać pomiędzy językami. Ale to o tyle nic nowego, że tłumacz z założenia powinien być osobą, która zna całe mnóstwo słów, także tych rzadziej używanych.

1 komentarz: