niedziela, 19 stycznia 2014

Rok 2012 i 2013 - podsumowanie

Podsumowanie za dwa lata... W sumie czemu nie? Na wszelki wypadek przypomnę, że książki objętościowo liczy się w znakach (ze spacjami), arkusz to 40 000 znaków, a ja podaję znaki tłumaczenia (w przypadku polskiego tłumaczenie ma z reguły większą objętość od angielskiego oryginału). Biorę pod uwagę książki, na które podpisałam w danym roku umowę.

ROK 2012

1. Lauren Barnholdt: Devon Delaney Should Tottaly Know Better / Nie zadzieraj nosa. Drugi z dwóch tomów (pierwszy tłumaczył kto inny), różowy popcorn dla młodszych nastolatek. Książka o tyle zabawna do tłumaczenia, że bohaterka-narratorka posługiwała się bardzo nieformalnym językiem, który starałam się jakoś oddać w taki sposób, żeby tekst nie stracił na przejrzystości. Wydawca: Wydawnictwo Jaguar. Objętość: 8 arkuszy. Status: wydana w czerwcu  2012.

2. Pamela Druckerman: Bringing Up Bébé / W Paryżu dzieci nie grymaszą. Interesująca książka – ni to poradnik, ni to zbiór felietonów amerykańskiej matki wychowującej dziecko w tytułowym Paryżu i porównującej amerykańskie i francuskie metody wychowawcze. Znacznie fajniejsze niż wynikałoby z tego suchego opisu, straszna szkoda, że wydawnictwo nie dało mi zgody na blogowanie tłumaczenia – bo to było zupełnie nowe wyzwanie. Wydawca: Wydawnictwo Literackie. Objętość: 14,2 arkusza plus jakieś dodatki, których nie chce mi się liczyć. Status: wydana w czerwcu  2013.

3. Jennifer Echols: Endless Summer / Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe. Pierwsza z książek tej autorki. Błaha, ale sympatycznie napisana, idealnie dopasowana do mnie – tłumaczyło się to leciutko i przyjemnie. Tłusta, bo w oryginale składa się z dwóch książek: Boys Next Door i Endless Summer. Przy okazji dowiedziałam się znacznie więcej niż kiedykolwiek chciałam wiedzieć o wakeboardingu. Wydawca: Wydawnictwo Jaguar. Objętość: 17,6 arkusza. Status: wydana w styczniu 2013.

4. Melissa de la Cruz: Gates of Paradise / Bramy raju. Ostatni tom Błękitnokrwistych, tłumaczony praktycznie na autopilocie. Zabawna ciekawostka: ponieważ akcja skakała z miejsca na miejsce, a poszczególne rozdziały miały różnych bohaterów, udało mi się w tłumaczeniu zgubić jeden rozdział, a potem nie zauważyć tego w drugim czytaniu. Redakcja też nic nie zauważyła (notabene to świadczy źle nie o redakcji, tylko o książce, której to na logikę nie zaszkodziło) i dopiero tuż przed składem tekstu ktoś się połapał w numeracji, a ja na cito dotłumaczałam te kilka stron i wysyłałam z tysiąckrotnymi przeprosinami. Wydawca: Wydawnictwo Jaguar. Objętość: 9,5 arkusza plus jeden rozdział. Status: wydana w lutym 2013.

W sumie 49,3 arkusza, acz widać wyraźnie, że arkusz arkuszowi nierówny. Nie ubliżając nikomu, Bramy raju tłumaczyłam na autopilocie, ale W Paryżu dzieci nie grymaszą wymagało ode mnie mnóstwo uwagi, przygotowań, sprawdzania cytatów oraz trzepania kolejnych wersji redakcji i korekty. Z Lionbridge brałam w tym roku mniej – ze zsumowania purchase orders wyszło mi 422 489 słów w różnych redakcjach.

ROK 2013

1. Jennifer Echols: Forget You / Uratuj mnie. Echols po raz drugi, tym razem jako główna atrakcja utrudniająca – pływanie w różnych stylach oraz zakichana łódź i wycieczki wędkarskie. Plus zabawne odkrycie, że w polskim języku nie ma obelżywego określenia abstynenta. Kto by się spodziewał? Tak czy inaczej sympatyczne czytadło, które „samo się tłumaczyło”, ja tylko przepisywałam. Ciekawostka: proponowany przeze mnie, ale zestrzelony tytuł brzmiał Zagubione wspomnienie. Wydawca: Wydawnictwo Jaguar. Objętość: 10,6 arkusza. Status: wydana w marcu 2013.

2. Jennifer Echols: Love Story. Zdecydowanie moja ulubiona powieść tej autorki: nagle wydziedziczona panienka z bogatej rodziny, młodzieniec szlachetny i posępny, zadawniony konflikt, w tle stadnina w Kentucky i wyścigi konne, na pierwszym planie pisane przez bohaterów opowiadania. Dawno się tak świetnie nie bawiłam, jak podczas pracy nad tą książką, a chociaż na wszelki wypadek konsultowałam się z bardziej oblataną przyjaciółką, słownictwo okołokoniarskie znam na tyle dobrze, że nie miałam większych trudności. Wydawca: Wydawnictwo Jaguar. Objętość: 11,1 arkusza. Status: wydana w marcu 2013.

3. Jenny Han: It’s Not Summer Without You / ???. Książka, nad którą ciążyła jakaś klątwa. Druga część trylogii The Summer I Turned Pretty. Do tłumaczenia koszmarna, głównie ze względu na styl autorki, z jednej strony natchniony, z drugiej – uwielbiający powtórzenia i krótkie, urywane zdania, które język polski toleruje znacznie słabiej niż angielski. Robota typu „orka na betonie”, chociaż zdaje się, że dla amatorek romantycznych wzruszeń w sam raz. Do tego potężne zamieszanie wydawnicze. Wydawca: Wydawnictwo OLE (a przynajmniej tak mi się wydaje). Objętość: 8,3 arkusza. Status: zaginiona w akcji (pierwszy i trzeci tom mają jako datę wydania wpisany grudzień 2013, ale nigdzie ich nie ma, ten w ogóle nie istnieje).

4. Patricia McDonald: From Cradle to Grave / Od kołyski po grób. Dziwo prawdziwe, czyli książka skracana. Nie, nie przeze mnie. Coś takiego wymyślili (oczywiście) w Stanach Zjednoczonych: bierzemy powieść, wyciskamy wodę, skracamy wątki i pakujemy do jednego tomu z czterema innymi, żeby czytelnik nie musiał się zbytnio męczyć. Dla mnie takie podejście jest lekko szokujące, ale cóż, nie będę oceniać innych... Tak czy inaczej w Polsce wydaje to w serii Książki wybrane wydawnictwo Tarsago, dawniej Reader’s Digest. Ta konkretna książka była dość nieprzyjemna do tłumaczenia. Nawet nie ze względu na tematykę (chociaż mąż z rozbitą głową, utopione w wannie niemowlę oraz młoda matka w więzieniu z depresją to raczej ponury zestaw), ale ze względu na styl – nie wiem, na ile to wina skracania, ale chyba raczej taka maniera autorki, polegająca na drobiazgowym opisywaniu krok po kroku wykonywanych przez bohaterkę czynności. Wydawca: Tarsago. Objętość: 7,5 arkusza. Status: wydana bliżej nieokreśloną jesienią 2013.

5. Kiera Cass: The Selection / Rywalki. Czyli coś dla (nastoletnich) bab w czystej postaci. Ona, piękna i utalentowana, uciśniona społecznie, skrycie zakochana w młodzieńcu jeszcze bardziej uciśnionym, staje się nieoczekiwanie jedną z kandydatek na żonę dla księcia. Książę jak książę: przystojny, serca szlachetnego, przeszłości mrocznej (acz to w drugim tomie dopiero) i oczywiście leci na nią z ogniem w oczach. Pałac, luksusy, oszałamiające kiecki oraz niesprawiedliwy ustrój społeczny – w pakiecie. Całkiem serio mówiąc – czytadło, które właśnie robi międzynarodową karierę i ma szansę nieźle się sprzedać. W tłumaczeniu – normalne, bez specjalnych wyzwań, pisane przejrzystym językiem. Wydawca: Wydawnictwo Jaguar. Objętość: 11,6 arkusza. Status: zapowiedziane na luty 2014.

6. Seré Prince Halverson: The Underside of Joy / ???. Kolejna ze „skracanych książek”, tak jak poprzednia raczej dla pań. Tym razem nie kryminał, tylko obyczajówka: macocha po tragicznej śmierci męża opiekuje się jak najlepiej jego dziećmi i stara się uratować poupadający rodzinny sklep, a tymczasem biologiczna matka zjawia się, żeby zabrać dzieci. W tle Kalifornia, ekologiczny styl życia i rekreacja na świeżym powietrzu. W tłumaczeniu łatwiejsze niż poprzednie, chociaż styl miejscami trochę za bardzo wzniosły. Bez poważniejszych wyzwań, jeśli nie liczyć konieczności wkomponowywania w polskie zdania włoskich słówek. Proponowany przeze mnie tytuł to Podszewka szczęścia. Wydawca: Tarsago. Objętość: 7,4 arkusza. Status: oddałam, nie wiem, kiedy się ukaże.


W sumie – 56,5 arkusza, a do tego dochodzi 769 052 słów dla Lionbridge, co oznacza bardzo, bardzo pracowity rok.

sobota, 18 stycznia 2014

Ciernik w epoce Casablanki

Może powinnam zaczekać trochę z pisaniem, to od poprzedniej notki byłby okrągły rok? Jedna rocznie wydaje mi się w tym momencie całkiem zachęcającym pomysłem. Zastanawiałam się nad podsumowaniem zeszłego roku, ale to jednak byłaby dość upiorna robota, bo najpierw musiałabym znaleźć wszystkie umowy i przypomnieć sobie, co dokładnie i kiedy robiłam. W każdym razie nie tylko żyję, ale nawet nadal się utrzymuję z tłumaczeń dla wydawnictw różnych (ze szczególnym uwzględnieniem Jaguara) i redakcji dla Lionbridge. Jak widać, da się, chociaż trzeba mieć mocne nerwy i radzić sobie z atakami paniki: „A co będzie, jak nie dostanę następnego zlecenia?”. Sytuacja generalnie jest średnio śmieszna, bo w magicznym międzyczasie dostałam dwie propozycje nawiązania współpracy – za każdym razem za stawkę, która nie była nawet śmieszna. Była przerażająca, bo OK, ja ich spławię, ale oni pewnie jakiegoś zdesperowanego nieszczęśnika znajdą i może się okazać, że jeszcze kilka lat, a takie właśnie stawki rozpowszechnią się w branży. Ale nic to, przejdźmy do rzeczy, czyli jak zwykle do garści zagwozdek i decyzji do podjęcia.

Na warsztacie w tej chwili mam powieść Second Chance Summer autorstwa Morgan Matson – opasły wyciskacz łez raczej dla nastolatek, ale całkiem sprawnie napisany. Tłumaczy się toto dobrze i szybko, ale od czasu do czasu musi się wypiętrzyć jakaś przeszkoda.

Po pierwsze, wszystkim bogom Chaosu niech będą dzięki za Wikicytaty, dzięki którym udało mi się szybko i łatwo ustalić potrzebne cytaty z Casablanki. Cytaty filmowe (książkowe też, ale filmowe chyba bardziej) to piekielnie śliska rzecz. Jeśli brakuje kontekstu, to często wcale nie jest oczywiste, jak to należy przełożyć. Co więcej, jeśli idzie o film znany, to już zdecydowanie nie należy ryzykować wpadki i tłumaczyć czegoś takiego samodzielnie, domyślając się, jak należy w tym przypadku potraktować gin joint. Na szczęście tutaj wszystko okazało się proste...

...Nie to, co w przypadku cytatu z Dickensa. Nie od wczoraj wiem już jedną rzecz o cytatach z klasyki: szlag może przez nie trafić. Klasyka ma to do siebie, że biorą się za nią wielcy i poważni tłumacze, którzy – skądinąd słusznie – starają się w swoim języku stworzyć dzieło dorównujące wybitnością i literackością oryginałowi. Efekt jest taki, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć okazuje się, iż polskie tłumaczenie pasuje oczywiście do oryginału i do swojego kontekstu, ale dla mnie jest bezużyteczne, ponieważ nie zawiera potrzebnych słów. Tutaj na warsztacie mamy Opowieść o dwóch miastach. Otwiera się ona długim zdaniem, którego początek brzmi: It was the best of times, it was the worst of times... Piękne i klarowne, a bohaterka tłumaczonej przeze mnie książki przywołuje to zdanie jako przykład czegoś, czego nie była w stanie pojąć. Co gorsza jednak, to zdanie wraca później, jako tytuł-motto ostatniej części książki, a bohaterka przyznaje, że wie już, o co chodziło Dickensowi. Polski przekład Zofii Popławskiej częstuje mnie taką wersją: Była to najlepsza i najgorsza z epok... A niech to drzwi ścisną – ta zakichana epoka świetnie pasuje do sensu oryginału, ale dla mnie jest kompletnie do chrzanu, potrzebne mi są tam „czasy” albo jeszcze lepiej „czas”, bo mojej bohaterce nie chodzi o wielkie epoki, tylko o codzienne wydarzenia. Na szczęście to nie jest jedyny przekład, więc przy jakiejś okazji popoluję w bibliotece na inny z nadzieją, że uda mi się znaleźć to zdanie w bardziej odpowiedniej dla moich celów wersji.


Natomiast ciernik... Facet pokazuje zdjęcie własne z ułowioną rybą. Ryba prawie tak długa, jak facet wysoki. Facet wzrostu normalnego. Wędkarz zapalony, spec od wszystkiego, co ma płetwy i da się złowić. Chwali się, że ta rybka to threespine stickleback… Śliczna, precyzyjna nazwa i nawet ma swój polski odpowiednik: ciernik. Ucieszyć się, wrzucić w tłumaczenie, zapomnieć... W tym miejscu moja wiedza podsuwa odpowiednie fakty, a ciocia Wikipedia potwierdza: ta miła rybka ma średnio kilka centymetrów długości. Okaz gigant dochodzi do jedenastu. Autorka się pomyliła... No i teraz czeka mnie dodatkowe zadanie: znaleźć coś, co:a) może pływać w jeziorach w Pensylwanii (albo gdzieś w okolicy, można ciut naciągnąć); b) dochodzi do odpowiedniej długości (czyli minimum do 1,5 m, żeby było wiarygodne); c) w miarę możności ma jakąś polską nazwę, bo łaciną czytelniczek nie będę straszyć. A potem dać przypis i dopiero wtedy uznać swoje zadanie za spełnione.