Bez czego
nie może się obejść tłumaczka? Bez prądu i internetu, co oznacza, że od
poniedziałku robota stoi, a ja siedzę i zajmuję się czynnościami zastępczymi,
czekając na zakończenie remontu instalacji elektrycznej. Dodatkowe radości: kot
Totorek znajduje pustą torbę na podłodze, włazi do niej i nagle stwierdza, że
nie wie, jak ma wyjść, więc zaczyna się miotać. Kot Yorek, przerażony miotającą
się torbą oraz pańcią zrywającą się z fotela, żeby koteczka ratować, rzuca się
na oślep do ucieczki, wpada na pudło z narzędziami i zwala z niego drugie pudło
z narzędziami, które rozsypują się po całej podłodze. Czas akcji: godzina 1:05
w nocy. Wrażenia: bezcenne.
Wracając jednak do moich baranów, czyli
perypetii rudej Lily w świecie czarownic, mogę donieść, że zanim odcięto mnie
brutalnie od roboty, przełożyłam trzy rozdziały z piętnastu (to duże rozdziały
i gruba książka, 16,4 arkusza) i jeszcze kawałek czwartego na dodatek. Pierwsze
dwa rozgrywają się w „naszym” świecie i rozmaite zagwozdki omówiłam w
poprzedniej notce. Potem akcja wypływa na nieznane wody, a narracja wrzuca cały
pęk nowych słówek, z których część jest łatwa, a część nie bardzo. Czarownice
nie ulegają wątpliwości, a ich rada – Coven
– to oczywiście Sabat (ciekawostka: w Błękitnokrwistych
to samo słowo tłumaczyłam jako Zgromadzenie i oba przekłady są prawidłowe). Ale
co zrobić z wydawałoby się prostym Lady
of Salem? Tytułu „lady” postanowiłam nie tłumaczyć – akcja nadal rozgrywa
się w Ameryce (tylko magicznej i równoległej do naszej), więc naleciałości
angielskie nie będą razić. Pierwszy instynkt podpowiada, żeby w takich
przypadkach zamienić nazwę geograficzną na imię postaci. Często się tak robi. Tyle
że w tej konkretnej scenie jest istotne, że bohaterka nie wie jeszcze, iż
rzeczona „lady of Salem” nosi jej imię. Decyzja: robię z tego „lady Salem”. Nie
mogę przyszpilić źródła, ale jestem pewna, że istnieje jakaś analogia.
Wieloznaczność
angielskich słów bywa koszmarna. Bohaterka, eskortowana przez żołnierzy, patrzy
z lękiem na ich sidearms. Bierzemy
słownik. Słownik informuje, że jest to broń noszona przy boku, np. szabla albo
pistolet. Tłumaczka informuje głośno, co by chętnie zrobiła twórcy słownika
(wymagałby to zastosowania szabli). W takim przypadku pomaga szerszy kontekst
(i dlatego trzeba najpierw przeczytać książkę, a potem brać się za
tłumaczenie). Żołnierze są uzbrojeni w nowoczesne, ale jednak kusze, a reszta
postaci lata z rozmaitą bronią białą. Nie powiem na 100%, że broń palna się nie
pojawia, ale generalnie w tym przypadku można spokojnie założyć, że idzie o
jakiegoś dziabaka. Jakiego? Tego nie wiem, a sądzę, że i autorka nie
zastanawiała się nad tym. Decyzja: bohaterka patrzy na groźne „ostrza”, które
mają przypasane panowie żołnierze.
Czasem
problem stanowi brak praktycznej wiedzy. Bohaterka ma na koszulce napis „No
Nukes”, z dość oczywistym przesłaniem. Ale co noszą na koszulkach polscy
przeciwnicy broni atomowej albo energii atomowej? Nie mam pojęcia, tym
bardziej, że prywatne poglądy sprawiają, iż nieszczególnie mnie to interesuje.
Czy „Nie dla atomu” to dobry wybór? Cóż, zobaczymy. Próba poszukania w
internecie koszulek „anty” skończyła się na tym, że tłumaczka wpadła na szeroki
wybór wzorów „Nie dla GMO” oraz „Nie dla szczepionek” i szlag potężny ją
trafił.
The Woven grzecznie przemieniły się w
Sploty – ładne określenie dla hybrydowych potworów powstałych w efekcie
magicznych manipulacji DNA. Ale co zrobić z Outlanders?
Mówiąc w skrócie, w tej magicznej Ameryce zostało trzynaście ogromnych miast,
natomiast osoby mieszkające poza nimi nie mają praw obywatelskich i są nazywani
właśnie Outlanders, co dosłownie
tłumaczy się jako cudzoziemiec, ale
tu chodzi po prostu o kogoś z zewnątrz. Ta grupa jest niejednorodna etnicznie.
Są tam potomkowie Indian… znaczy, rdzennych Amerykanów, jak się ich tu
starannie nazywa, oraz wszyscy ci, którym zależało na wolności albo musieli
uciekać z miast. Samo określenie nie jest obraźliwe, tylko neutralne (obraźliwe
pojawia się dalej, w odpowiednim czasie się nad nim zastanowię). Przyznam, że
tu jestem w kropce i po dłuższych rozterkach zdecydowałam się na koczowników – bo nie budują osad (ze
względu na Sploty… chociaż to akurat nie ma sensu), tylko wędrują i rozkładają
się obozowiskami.
Rzeczą do
zbadania na później (jak dostanę się do moich książek, zapakowanych razem z
biblioteczką w folię) jest kwestia spirit
walker/spirit walking oraz, na przyszłość, world walking. W języku polskim istnieje określenie wędrówka dusz, ale jest ono
zarezerwowane dla reinkarnacji. Tutaj chodzi o coś, co robią szamani: dusza
opuszcza ciało i wybiera się na wędrówkę, w tym przypadku aż do innych światów.
Muszę pogrzebać w fachowej literaturze i poszukać, czy jest to jakoś nazywane,
a na razie poradziłam sobie za pomocą omówienia, które zawsze jest ostatnią
deską ratunku dla tłumacza.
Na koniec
zostawiłam przykład, gdy wiedza posiadana okazuje się bardzo przydatna. W
pewnej scenie bohater w celu leczniczo-magicznym pali roślinę nazwaną sage. W pierwszym podejściu przełożyłam
to oczywiście jako szałwia – i zastosowanie
pasuje, i jest to roślina „magiczna”. Ale zaraz zaczęłam kombinować: dobra, ale
skąd tam ta szałwia? W grę wchodzi jeszcze to, co Amerykanie nazywają sagebrush, czyli jedna z roślin z
rodzaju bylica, czyli Artemisia (w
szczególności Artemisia tridentata).
Wprawdzie pochodząca z basenu Morza Śródziemnego szałwia zadomowiła się w wielu
rejonach świata (kłania się Wikipedia), ale w tym przypadku większy sens ma chyba
roślina rdzennie amerykańska (i także „magiczna”). Drobiazg polegający na tym,
że Artemisia tridentata nie ma
polskiej nazwy da się obejść – sama bylica
spokojnie wystarczy. Poza tym dla przeciętnego zjadacza książki będzie brzmieć bardziej tajemniczo niż kuchenno-herbatkowa szałwia. Czy to słuszna decyzja? Tego nie wiem, ale w każdym razie
podparta logicznym rozumowaniem.
Uwielbiam takie filologiczne rozkminy i jako bohemistka z przyjemnością czytam o Twoich zmaganiach na polu tłumaczeniowym. Całkiem z resztą udanych ;) oj no na przykład ta Lady of Salem, niby proste, ale zawsze się człek zastanawia najdłużej właśnie nad takimi ,,kwiatkami".
OdpowiedzUsuń