Blog pokrył się grubą warstwą kurzu z powodów mocno
prozaicznych: praca, jeszcze więcej pracy, oglądanie anime (i pisanie o nim),
remont, drugi remont, wakacje… W międzyczasie ukazały się Lato drugiej szansy (które nadal uważam za całkiem dobrą książkę) i
Elita, ukazała się też Jedyna, czyli trzeci tom Rywalek (nie napiszę, że ostatni, bo
autorka właśnie zapowiedziała jeszcze jeden...). Na bis przetłumaczyłam jeszcze
jedną „skracaną” książkę dla Tarsago (i tak jak poprzednie, starałam się ją
szybko wypchnąć z pamięci) oraz dwie dodatkowe krótsze historyjki ze świata Rywalek, które będą wydane w jednym
tomie, pod podwójnym tytułem Książę i
Gwardzista. Dodatkowe problemy z
pisaniem bloga obejmują regularne zapominanie, o czym już była tutaj mowa, a o
czym by jeszcze można coś skrobnąć.
Poza tym, co zabawne, im więcej książek mam na liczniku, tym
mniej mam o nich do powiedzenia. Albo one są coraz łatwiejsze, albo ja coraz
mniej czasu spędzam na rozterkach tłumaczeniowych... Szczególnie że akurat i
powieści Echols, i Lato drugiej szansy,
i całe Rywalki razem wzięte nie
zawierały praktycznie nic, co mogłoby stawiać opór przy przekładzie. Żadnej własnej
terminologii, żadnych nietypowych zabiegów. Ot, siadało się i przerzucało tekst
z języka na język.
Natomiast moja najnowsza książka to zupełnie co innego. Nazywa
się toto Trial by Fire, zostało
napisane przez Josephine Angelini i zwaliło mi na głowę całą wywrotkę wszelkich
możliwych problemów. Po pierwsze, jest to świeżutko wydany pierwszy tom
trylogii, której ciąg dalszy zapowiedziany jest na jesień 2015 roku. Czyli mały
koszmar tłumacza – skąd mam wiedzieć, co autorka wymyśli dalej? Czy się nie
okaże, że któraś z podjętych decyzji wyjdzie mi bokiem? No dobra – okaże się na
100%. A decyzje podejmować trzeba i to o wiele więcej niż zwykle.
Książka jest pisana całkiem ładnie, stylem, z którym jestem „kompatybilna”
– jakoś to mi się układa, nie wymaga łączenia ani dzielenia zdań i rozpaczliwego
szukania synonimów. Z drugiej strony styl chwilami jest zbyt potoczny. Weźmy takie
słówko epic, na które wpadłam już na pierwszej stronie. W obecnym, głównie
młodzieżowym i komputerowym slangu to słówko zyskało nowe znaczenie – czegoś „na
skalę epicką”, czyli wyjątkowo wielkiego/efektownego i tak dalej. W takim
właśnie znaczeniu użyła tego autorka, ale w odniesieniu do... ataku alergii. Czyli
– tak naprawdę też niepoprawnie z punktu widzenia języka angielskiego. Czy teraz
brnąć w ten sam błąd (żeby „zapewnić spójne wrażenia” – jak ja nienawidzę tej
frazy!), czy jednak zamienić na coś poprawniejszego po polsku? Na razie
podjęłam tę drugą decyzję, ale w zamiast starałam się w miarę możności
umłodzieżowić dialogi tam, gdzie się tylko dało.
Natomiast co do decyzji... Nie chcę oczywiście zdradzać
fabuły, ale akcja zaczyna się w naszym świecie, oczywiście w Stanach
Zjednoczonych, a potem przenosi do innego świata, gdzie zostaje na dłużej. Ale
nie należy wykluczyć, że wróci z powrotem i jeśli ktoś zna się odrobinę na
fabułach, to widzi, że część z tych osób pokazanych na początku przelotnie i
epizodycznie może mieć potem większą rolę. I co w tej sytuacji zrobić z jakimś
chłopakiem nazywanym „Breakfast”, kiedy nie jest nawet powiedziane, czemu jest
tak nazywany... Na razie został roboczo Kanapką, ale właśnie to jedna z tych
decyzji, które mają szansę mi wyjść bokiem.
To jednak nic w porównaniu do nowego świata, gdzie jest
magia i kupa związanej z nią terminologii, takiej jak willstone, czyli kamień, który każdy sobie nosi na szyi i służy
toto za soczewkę wzmacniającą magię, skaner, komórkę i dyktafon w jednym.
Wszelkie „wole” brzmią po polsku strasznie wiejsko, „kamień” to słowo długie i
niepodatne na złożenia, a jak zaczęłam kombinować z końcówką –lit, to
zapachniało mi łozizmami. Ale tu w najgorszym razie zrobię jakiś „Kamień Woli”,
ślicznie nie będzie, ale obleci w tłoku.
Za to autorka postanowiła wykazać się oryginalnością jeśli
idzie o stopnie magicznego wtajemniczenia. Otóż osoba, która ma talent
magiczny, może być „mechanikiem” (jeśli jest facetem) albo… no właśnie. Jeśli
kobieta ma talent i zostanie wyszkolona, staje się crucible, a jeśli ma jeszcze więcej talentu, to awansuje na
czarownicę. Crucible nawet po
angielsku moim zdaniem brzmi fatalnie jako nazwa „zawodu”, ale po polsku to się
tłumaczy jako tygiel. Wezwijmy tygiel, żeby się tym zajęła.
Rany chomąta – nie. Tyle że to nie jest przypadkowe słówko i ma związek ze
(złożoną) definicją tego, jak tam działa magia. Próby poszukiwania synonimów
wśród przedmiotów z wykorzystaniem pomocy znajomych zakończyły się m.in.
zaproponowaniem hierarchii: miska => tygiel => kocioł. Otworzyłam sobie
spis rodzajów sprzętu laboratoryjnego, ale kolba
i retorta nie brzmiały najlepiej, zaś
przy menzurce zaczęłam dostawać
stanów określanych potocznie jako głupawka. Przeleciałam jeszcze przez zlewkę, parowniczkę i wytrząsarkę,
a potem wierna i cierpliwa przyjaciółka musiała znosić moje radosne okrzyki, że
zdecyduję się na kolumnę rektyfikacyjną,
choćby po to, żeby zobaczyć minę Pani Redaktorki z Wydawnictwa Jaguar.
Ciąg dalszy... miejmy nadzieję, nastąpi szybciej niż za pół
roku.
Aż mi przypomniałaś, jak nałogowo tłumaczyłam kiedyś zagraniczne fan-fictions. Ileż tam czasem było kwiatków, o które czytelnicy potem mieli pretensje, że brzmią nie tak. W przypadku Josephine Angelini tym bardziej się nie dziwię, że są takie zwroty - w serii "Spętani przez bogów" też kilka takich było. Z tym "crucible" pomyślałabym o jakimś zwrocie nawiązującym może nie tyle do słowa tygiel, ale do jego zastosowania. Jest on odporny na gigantyczne ciepło, by można w nim było topić substancje jak platyna, więc może spróbuj pokombinować w tę stronę? Nie wiem, na czym polega w książce zawód tygla, ale może dałoby się to przetłumaczyć jakoś w kierunku "Żaroodpornej" (jako że oryginalny tytuł to "Trial by Fire", to do tego ognia mi pasuje) lub "Topicielki"? Tyle wymyśliłam na ten moment.
OdpowiedzUsuńNie lubię perełek typu "Breakfast"a - ni to zostawić, ni tłumaczyć (w sumie Four z "Niezgodnej" Fourem został). Za to "crucible" (że też autorka wymyśliła coś takiego!) potraktowałabym jak jakąś "tygielkę" - na dobrą sprawę niewiele osób wie, ze istnieje coś takiego jak tygiel ;)
OdpowiedzUsuńŻAROODPORNA rządzi XD Nie wątpię, że sobie poradzisz :)
OdpowiedzUsuńŻaroodporna? To nie ma żadnych fanów "parowniczki"? A byłaby taka ładna hierarchia: parowniczka -> czarowniczka -> czarownica...
OdpowiedzUsuńNa razie mam całkiem sprytny pomysł użycia słówka, którego nikt normalny nie zna, ale ma sporo zalet... W kolejnej notce o nim napiszę, bo musi jeszcze przejść "chrzest bojowy", żebym sprawdziła, jak pasuje w samym tekście.
Breakfast - to, kurczę pieczone (nie na śniadanie) zależy, co to ma właściwie być... Znowu - nie chciałam nadmiernie napychać tego wpisu, jak do tego dojdę, to spróbuję coś naskrobać.
Z willstone zrobiłbym "wolanit". Po prostu. Wiele skał ma końcówki '-olit', '-ulit', '-atyt', '-etyt'. Ergo: wolanit kojarzy się z ze skałą, minerałem. "Kamień Woli" kojarzyć się może z wołem - patrz. wole oko.
OdpowiedzUsuń