środa, 22 września 2010

Triple combo

Potrójna kombinacja przyjemnych wydarzeń, więc ten post będzie poświęcony przechwalaniu się.

Po pierwsze, dostałam właśnie pachnący drukarnią egzemplarz Dziedzictwa. Jest stosunkowo opasły (370 stron!), ale bardzo ładnie złożony. Nie chodzi mi tylko o smoczki (znaczy, małe smoki, nie akcesoria dla dzieci, cykl nie doszedł jeszcze do etapu, gdzie byłyby potrzebne) na marginesach. Podoba mi się, że udało się zrobić ten tom nie tylko identyczny wymiarowo, ale i dość podobny objętościowo do poprzednich. Owszem, przesadzam z estetyką, ale dzięki temu całość na półce prezentuje się zgrabnie i przyciąga oko. Trzeba teraz poczekać trochę, aż się to rozdystrybuuje po księgarniach i czytelnikach, a potem łowić w sieci recenzje i opinie. Szkoda, że nikt nigdy nie pisze słowa o samym przekładzie (niechby i krytycznego) - ale wszytkie te "dobrze się czyta" traktuję zawsze jako pochwały pod swoim adresem.

Po drugie, w charakterze wymiany jeńców oddałam Wydawnictwu wspomnianą wcześniej korektę autorską Kluczy do Repozytorium, zrobioną zresztą w przyjemnie rekordowym czasie. Notabene nie do końca jestem z tego przekładu zadowolona, ale nie ma rady: w zwykłej książce można "zaczarować" problem powtórzeń, przebudowując trochę zdania. W przypadku czegoś składającego się z konkretnych i precyzjnych opisów wierność idzie na pierwszym miejscu. Więc powtórzeń jest więcej niż by mi odpowiadało, pytanie tylko, ilu osobom poza mną to będzie przeszkadzać. No i niestety ten egzemplarz nie miał jeszcze poskładanych mapek - ciekawa jestem, jak wyjdą.

Po trzecie natomiast skończyłam "pierwsze tłumaczenie" Zbłąkanego anioła (nadal przed premierą amerykańską - ha!). To nie znaczy oczywiście, że zostanie on wydany w najbliższym czasie. Nie znaczy nawet, że w najbliższym czasie zostanie oddany do wydawnictwa, bo przekład jest w stanie, który nazywam "surówką" i nie nadaje się na razie do pokazywania światu. Różni tłumacze mają pewnie różne metody, ale ja zawsze przechodzę książkę przynajmniej trzy razy. Za pierwszym po prostu ją czytam, bo tłumaczenie czegoś, czego się najpierw nie przeczytało do końca, uważam za pomyłkę. Za drugim przekładam, a właściwie "przerzucam" na polski. Celowo nie wykańczam zdań, które sprawiają mi jakieś problemy, tylko tłumaczę tak, żeby zachować ich sens, czasem stosuję tylko oznaczenia, że "tu ma być przełożony termin", jeśli muszę się nad czymś zastanowić. Po skończeniu tej fazy odkładam tekst na jakiś czas - przynajmniej tydzień-dwa. To w ogóle zawsze dobra metoda, także jeśli się coś pisze. Zrobić przynajmniej dzień albo dwa dni przerwy i przeczytać jeszcze raz. Świeżym okiem można dostrzec znacznie więcej i to naprawdę pomaga poprawić efekt końcowy. Na tej zasadzie właśnie Zbłąkany anioł leży sobie spokojnie na dysku i czeka. Jak dojrzeję, to zacznę go szlifować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz