poniedziałek, 20 września 2010

Klucze w procesie (wydawniczym)

Klucze do Repozytorium dorobiły się nowej okładki, którą można podziwiać na oficjalnym blogu serii, o tutaj. Zmiana jest kosmetyczna - minimalna korekta układu i kadrowania plus dopisek, iż są to "tajne zapiski z archiwum wampirów". Na wypadek, gdyby ktoś pomylił tę książkę z piątym tomem serii i poczuł się rozczarowany. Fakt, nie zawierają ciągu dalszego, ale poza biogramami postaci i słowniczkami pojęć rozmaitych znalazło się tam kilka opowiadań, pokazujących sceny dziejące się w dotychczasowej fabule "poza kadrem", a przypuszczam, że samo to już wystarczy za zachętę.

Skoro jednak o Kluczach... mowa, to właśnie dzisiaj dostałam to do korekty autorskiej. Więc przy okazji parę słów o tym, z czym się jada tak zwany proces wydawniczy. Oczywiście, w dużym uproszczeniu.

Pierwszy etap zapewne jest oczywisty dla każdego laika. Autor pisze książkę lub też tłumacz książkę tłumaczy, po czym gotowy tekst ląduje w wydawnictwie. Dawniej lądował jako maszynopis (absolutnie bezcenny, ponieważ będący w tym momencie jedyną kopią!), teraz ląduje zwykle jako plik Worda. W popularnym mniemaniu wydawnictwo sprawdza wtedy, czy tłumacz/autor nie popełnił błędów ortograficznych, pakuje wydruk w okładkę i sprzedaje... Brrr, zimno mi się robi na myśl o czymś takim.

Tak naprawdę tekst w wydawnictwie trafia do tak zwanej redakcji merytorycznej. To nie jest łapanie literówek (chociaż oczywiście, jeśli redaktor jakąś zobaczy, to tłucze). Redaktor merytoryczny jest osobą odpowiedzialną za jakość i poprawność wydania - nie ma, że się zwali na tłumacza. Redaktor sprawdza, czy nie wkradły się błędy gramatyczne lub stylistyczne oraz poprawia tekst, przebudowując, dzieląc, łącząc i wyginając zdania. Redaktor także sprawdza wszystko to, czego nie raczyli sprawdzić tłumacz lub autor. Jeśli w książce mowa jest o - bo ja wiem - Bitwie pod Grunwaldem, która miała miejsce w 1610 roku, to zadaniem redaktora jest sprawdzić to i poprawić datę. Jasne, redaktor nie jest wszechwiedzący, ale powinien zdecydowanie zmierzać w tym kierunku. No i najważniejsze: przy tym wszystkim redaktor nie może "zabić" tekstu. Musi szanować indywidualizm autora i tłumacza, a nie zmieniać wszystko tak, jak on to uważa za stosowne. I zgadzam się, że praca redaktora jest znacznie trudniejsza niż by się mogło wydawać.

Tu jeszcze jedna dygresja: upiorną pomyłką zaszczepianą przez niezliczone "panie od polskiego" jest przekonanie, że dobry tekst to taki, w którym nie ma poprawek. To się sprawdza tylko w wypracowaniach szkolnych. Każdy tekst i każdy przekład można poprawić i nie znaczy to koniecznie, że tłumacz albo autor odwalili fuszerkę. Jeśli więc kiedykolwiek spróbujecie gdzieś posłać swój tekst i wróci on do Was z poprawkami, nie zakładajcie, że coś było z nim nie tak. Gdyby naprawdę uznano, że jest do niczego, nie zawracano by sobie głowy poprawkami, tylko odrzucono go na starcie.

Po redakcji tekst zwykle wraca do autora/tłumacza do zatwierdzenia poprawek. Bywa jednak, że - tak jak w przypadku Błękitnokrwistych ten etap jest pomijany. Po ewentualnym dogadaniu się między autorem/tłumaczem a redaktorem tekst leci do składu. Czyli tego etapu, kiedy zaczyna wyglądać jak książka - z ładnym podziałem wierszy na stronach (żeby nie została ostatnia linijka rozdziału na nową kartę!), wstawieniem ewentualnych ilustracji czy innych dodatków, zrobioną stroną tytułową i tak dalej.

Złożony tekst jest wysyłany do korekty - to etap jeszcze jednego sprawdzenia poprawności, ale tym razem w zasadzie głównie pod kątem przecinków, literówek i podobnych usterek. Albo tekst po składzie (równolegle z korektą), albo tekst po korekcie jest wysyłany do korekty autorskiej. Czyli ląduje z powrotem u redaktora lub tłumacza, a on sprawdza, czy wszystko się zgadza i czy przypadkiem sens gdzieś się nie zgubił w tych wszystkich przeróbkach. Nanosi wtedy własne poprawki i przyklepuje całość, wysyłając do redaktora. Redaktor nanosi ewentualne poprawki autora (tekst ma w tym momencie postać wydruku, nie dokumentu, więc poprawki trzeba przenieść do wersji elektronicznej) i na wszelki wypadek wysyła tekst jeszcze raz do korekty(!). Na koniec następuje rewizja - nie polega już na czytaniu tekstu, tylko sprawdzeniu na 100%, czy poprawki z korekty i korekty autorskiej są tam, gdzie być powinny. Jeśli są, tekst trafia do druku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz