piątek, 27 sierpnia 2010

Tytułem wstępu...

Tłumacz powinien znać jeden język. Ten, na który tłumaczy.

Spotkałam raz osobę, która potraktowała moje ulubione powiedzenie (żebym jeszcze wiedziała, skąd jest zaczerpnięte...) dosłownie i z ogniem w oczach zaczęła dowodzić, że się mylę. Na wszelki wypadek więc wyjaśnię, że oczywiście, adekwatny język obcy także znać należy. Nie trzeba natomiast znać go absolutnie perfekcyjnie. Warto jest wiedzieć, jak taki język ogólnie działa, jakie ma konstrukcje i - w przypadku angielskiego - wiedzieć na przykład, że wepchnięte za czasownikiem niepozorne słóweczka typu "up" czy "on" potrafią dokumentnie zmienić jego znaczenie. A w przypadku każdego języka dobrze jest wiedzieć, że jeśli coś wygląda dziwnie, to ma duże szanse być idiomem. Poza tym jednak od pamiętania słówek jest słownik (a w dobie internetu i słowników online to w ogóle pełna rozpusta).

O ile jednak można jakoś załatać braki w języku obcym (zawsze zostaje jeszcze nagabywanie przyjaciół, jeśli słownictwo dotyczy np. specyficznej dziedziny), o tyle nic poza nieszczęsnym redaktorem nie jest w stanie ukryć braków w języku ojczystym. Czyli docelowym. Nie ma się co czarować - żeby tłumaczyć, trzeba samemu umieć jakoś pisać. Nie żeby od razu powieści, ale składne zdania i okrągłe akapity. Albo na odwrót. Przy tym pamiętać należy, że język polski (bo jednak o nim tu mówimy) jest językiem żywym i plastycznym, jak mało który. A już na pewno bardziej plastycznym niż angielski. Trzeba więc umieć z tegoż polskiego w razie potrzeby lepić konstrukcje mniej lub bardziej piętrowe i mniej lub bardziej zakręcone. Przekleństwem trapiącym wiele osób, skądinąd dobrze polski znających, jest hiperpoprawność. Konieczność budowania zdań wyłącznie w jeden sposób (nawet jeśli inne są równie dobre i nie stoją w sprzeczności z zasadami gramatyki!), unikanie jakichkolwiek "dziwniejszych" słów. Tłumacz, przynajmniej moim zdaniem, musi po prostu lubić bawić się językiem, bawić się tekstem. Na siłę się nie da.

Dobrze, do tematu jeszcze pewnie wrócę, ale na razie nie ma chyba sensu się rozpisywać. Słowo może o tym, co mam w tym momencie na warsztacie. Tak naprawdę powodem do założenia tego bloga była tłuściutka (i chyba dość obiecująca) trylogia, która jest już moja i tylko moja do tłumaczenia, ale której bliższe dane podam, kiedy pojawi się przynajmniej w zapowiedziach Wydawnictwa Jaguar. Uznałam, że fajnie będzie zacząć od nowej rzeczy. Jednakże okazało się, że bardziej pilny jest piąty już tom cyklu "Błękitnokrwiści", którego polski tytuł brzmieć będzie "Zbłąkany anioł". Właśnie wylądował w mojej skrzynce, a w najbliższych dniach wyląduje na moim biurku. Skoro więc tak, być może przy okazji obrabiania go uda mi się coś napisać. Ale jako następne postaram się zamieścić impresje dotyczące wspomnianej wcześniej trylogii. Nie zamierzam pisać recenzji - ale tłumaczenie zaczyna się zawsze od momentu, kiedy po raz pierwszy bierze się książkę do garści i czyta. Więc - jak tłumaczka widzi książkę?

1 komentarz:

  1. Tak, to jest kwestia, której wielu nie rozumie i nie dostrzega: (na ogół) tłumacz nie musi znać świetnie języka źródłowego, język docelowy jednak musi mieć w małym paluszku, najlepiej wyssany z mlekiem matki, żeby umieć idiomatycznie, swobodnie tworzyć wszelkiego rodzaju konstrukcje, twory językowa, na które składa się dane dziełko w przekładzie, czyli tzw. translat.

    Często wszakże uważa się, że (1) tłumacz musi znać doskonale oba języki (oczywiście jest to optymalna sytuacja, ale nieczęsto spotykana, bo mało który tłumacz wychował się i żyje w obu krajach naraz: zdolność bilokacji to rzadka rzecz) albo (2) że musi wybitnie znać język oryginału, a język docelowy jako tako (niestety, najlepiej tłumaczy się na język swój, nie obcy, bo wychodzą ciężko strawne nowotworki językowe), albo (3) że nie musi umieć pisać, wystarczy, że rzecz przetłumaczy (to ostatnie to najbardziej horrendalna bzdura z tych stereotypów, ale niestety wśród laików bodaj wcale nie tak rzadka; tłumacz musi umieć pisać, bo przekład polega niejako na napisaniu książki na nowo, tyle że w innym języku).
    Pozdravka :)
    PS Ciekawe wynurzenia, sympatyczny blog.

    OdpowiedzUsuń