poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Zbłąkany anioł - wrażenia z lektury

"Misguided Angel", czyli niebawem już "Zbłąkany anioł", przeczytany i - tak jak się spodziewałam - nie zaskoczył mnie poważniej. Jeszcze raz podkreślam - nie pod względem fabuły, bo jej ocena nie należy do zadań tego akurat bloga. Chociaż na pewno znajdzie się w nim parę rzeczy dla wygłodniałych fanek, acz wprowadzenie nowego dużego wątku sugeruje, że do zakończenia cyklu jest jeszcze daleko. No i muszę przyznać, że w pewnym momencie prawie spadłam z fotela ze śmiechu - okazało się, że żartobliwy rysuneczek mojej przyjaciółki, zawierający nasze pobożne życzenia co do wydarzeń po zakończeniu "Dziedzictwa", okaże się zapewne całkiem niezłą ilustracją do któregoś z kolejnych tomów... Kto by pomyślał! Szkoda, że tłumaczom nie dają premii za przebłyski jasnowidzenia.

Mimo wszystko w tym tomie znajdzie się kilka wyzwań, które postaram się jakoś omówić w miarę ich "wypływania" w trakcie tłumaczenia. Proszę się nie obawiać spoilerów - kluczowe nazwy własne odnoszące się do wspomnianego nowego wątku są akurat proste do przełożenia, a pozostałe bez kontekstu będą tylko nazwami - najwyżej zaostrzą ciekawość, ale na pewno nie zdradzą za wiele. Poza tym jednak nie czarujmy się, z "Błękitnokrwistymi" znamy się już jak łyse konie, tłumaczenie idzie mi zwykle szybko, chociaż "szybko" nie znaczy "w tydzień zrobię". Dwa miesiące to już bardziej realny szacunek, a potem jeszcze redakcja, skład, korekta autorska, korekta zwykła, cała zabawa z drukowaniem... Chwilę zejdzie. A i tak będzie to stosunkowo szybko, biorąc pod uwagę, że amerykańskie wydanie ukaże 26 października 2010 roku. Tak, dobrze napisałam. Mogę się czuć niezwykle dumna i uprzywilejowana, bo jako jedna z pierwszych osób na świecie mam w garści tekst, leżący obecnie bezpiecznie w amerykańskim wydawnictwie Hyperion.

Przy okazji wykryłam jednak jedną rafę, na którą wpadłam wcześniej z całym impetem. Jest jedna rzecz, na którą żaden tłumacz nic nie poradzi - brak kontekstu. W książce czasem daje się to zaczarować, a czasem nie. Jeśli dochodzimy do niemal czystej "wyliczanki" w podziękowaniach, mogę tylko zgadywać, co jest imieniem męskim, a co żeńskim. No i popełniłam błąd, zakładając, że "Mattie" (chyba dziecię pani Melissy, o ile dobrze rozumiem) to chłopak. A guzik, tym razem w podziękowaniu jest "dla mojej córeczki Mattie". A niech ją korniki stratują! Wysłałam do wydawnictwa pytanie, czy da się to jeszcze poprawić w dedykacji i podziękowaniach "Dziedzictwa" i zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie czuję się winna, bo wiedzieć nie mogłam - ale mimo wszystko to irytujące. Pozostaje przyjemne przekonanie, że dedykacji i podziękowań i tak nikt nie czyta, a już na pewno nie na tyle dokładnie, żeby zauważyć, że z tomu na tom zmieniłam zdanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz