Bez żadnych wstępów i zagadek napiszę wprost: moją nową
książką jest trzeci tom Nevermore
Kelly Creagh, noszący podtytuł Oblivion.
To ciekawy przypadek: pierwszy tom (Nevermore:
Kruk) ukazał się u nas w 2011 roku, a niemal rok później, w 2012, tom drugi
(Nevermore: Cienie). Oba tomy bardzo
się spodobały, więc czytelnicy (pewnie głównie czytelniczki) wyczekiwali tomu
trzeciego, który autorka pisała. I pisała. I pisała… I tak zeszło aż do teraz.
Wydawnictwo Jaguar myślało nawet zdaje się, czy by nie machnąć ręką na ten
tytuł, bo takie kontynuacje po latach często się nie sprzedają: czytelnicy
zapominają, a nowym nie chce się zaczynać od pierwszego tomu. Jednak wierne
fanki nie dawały o Nevermore
zapomnieć, a efekty widać: książka „się tłumaczy” i dostarcza nowego pęczka
problemów z przekładem.
Przede wszystkim takich, że to nie ja tłumaczyłam dwa
poprzednie tomy – ba, do tej pory nawet ich nie czytałam, więc musiałam to
nadrobić. Chociaż technicznie rzecz biorąc, jest to chyba najbliższe gatunku
„romans paranormalny”, muszę powiedzieć, że wyróżnia się zdecydowanie na plus
tym, że autorka ma talent literacki. No dobrze, do tego czy tamtego w fabule
bym się przyczepiła, ale tekst jest gładki, ma charakter i – co niezwykle ważne
– klimat. Podziwiam też opisywanie wysnutej z koszmarów krainy snu w taki
sposób, że nie brzmi to jak opis domu strachów w wesołym miasteczku. Autorka
panuje nad słowami, a to zdecydowanie ułatwia tłumaczce życie: to ten
przypadek, kiedy mogę tekstowi zaufać i pozwolić po prostu, żeby mnie
prowadził.
Zdecydowanie utrudnia tłumaczce życie, że autorka odwołuje
się co chwila do scen z poprzednich dwóch tomów, co oznacza, że za każdym razem
należy się do nich dogrzebać w polskim wydaniu, żeby użyć tych samych – lub
zbliżonych – sformułowań. Nie zawsze też decyzje podejmowane przez moich
poprzedników zgadzają się z moją intuicją. Nie znaczy to, że są złe, po prostu
każdy tłumacz robi po swojemu, ale ja z konieczności muszę się dostosować do
tego, co już było przyklepane.
Przede wszystkim jednak Nevermore
jest wypchane odniesieniami do twórczości Edgara Allana Poego – zarówno cytatami
(co jest łatwe), jak i aluzjami w poszczególnych scenach czy obrazach, jakie
widzi bohaterka (co jest nieco trudniejsze). Co za tym idzie, pracę – poza przeczytaniem
dwóch pierwszych tomów – musiałam zacząć od zaopatrzenia się w jego dzieła
zebrane w języku angielskim oraz wygrzebanie tylu polskich przekładów, ile
tylko się dało. Tu należy wiedzieć, że stare utwory literackie (i nie tylko,
ale o nie mi chodzi) znajdują się w tak zwanej domenie publicznej – czyli jeśli
ich autor zmarł ponad 70 lat temu, można z nich dowolnie korzystać, kopiować je
i rozpowszechniać. Oczywiście to nie jest takie całkiem proste. Po pierwsze,
jedną rzeczą jest tekst, a drugą – opracowanie edycyjne, do którego prawa ma
wydawca, co oznacza, że nie można wziąć sobie nowiutkiego Pana Tadeusza i po prostu skopiować dokładnie jego wydania. Po
drugie, oczywiście tłumacz także jest autorem, czyli o ile dzieła Poego
znajdują się w domenie publicznej, to większość jego polskich przekładów – już nie.
Dzieła z domeny publicznej są gromadzone w rozlicznych
bibliotekach cyfrowych, ale ja oczywiście wolałam mieć coś bezpośrednio u
siebie, możliwie wygodne w użytku. Zależy mi przecież na tekście, a nie urodzie
tego tekstu, więc na przykład skany starego wydania umiarkowanie mi się
przydadzą. Jak już chyba wspominałam, zaopatrzyłam się kilka lat temu w czytnik
Kindle DX, do którego w zeszłym roku dołączył Kindle Paperwhite. Z obu jestem
bardzo zadowolona, ale poza licznymi korzyściami z gatunku „mogę wyjeżdżać z
dwudziestoma książkami!” ułatwiają one także dostęp do sklepu Amazona, a dokładnie
– do Kindle Shop, czyli wydań elektronicznych.
Nie wiem, na ile jest to wiedza powszechna, ale w tym
sklepie można znaleźć całe tony e-booków za darmo. Owszem, spora część z nich
to rzeczy, za które nikt by nie zapłacił, jakieś kompletne śmiecie nieznanych,
a zabiegających o popularność autorów. Ale jest tam też ogromna kolekcja
klasyki przygotowana przez Amazon. Po co? To proste, im więcej ktoś bierze
darmowych e-booków, tym większa szansa, że zainteresuje się także płatnymi. Poza
tym do ich czytania potrzebne jest Kindle (nawet nie wiem, czy i jak da się je
kupować bez niego). Ale mimo wszystko jeśli ktoś poszukuje ciekawych, a
starszych tytułów po angielsku, zdecydowanie powinien się zasobami Amazona
zainteresować. Tu jednak małe ostrzeżenie: wiele z tego bywa „popakowane” w
zestawy typu „opowiadania” czy inne „dzieła zebrane”. Wersje darmowe nie zawsze
mają zrobioną nawigację w treści (miewają ją, to nie jest reguła) – a bez niech
połapanie się np. w zestawie 20+ książek zmontowanych w jeden długi dokument może
być niewykonalne. Warto poczytać uważnie opisy i komentarze czytelników, z nich
zwykle wynika, z czym mamy do czynienia. Za dosłownie grosze – od dolara do paru
dolarów – można kupować całe zestawy przygotowane już bardziej profesjonalnie.
W moim przypadku dzieła zebrane pana Poe kosztowały 99 centów – za tę sumę
dostałam komplet jego prac z czytelnym (i oczywiście aktywnym) spisem treści, a
natura e-booka sprawia, że mogę z łatwością wyszukiwać w nim potrzebne frazy.
Natomiast o rzeczach ciekawszych, w tym kontynuacja tematu
używania słów zgodnie – i niezgodnie – z przeznaczeniem napiszę następnym
razem.
Brakuje mi czasem na blogach przycisku "Lubię to", co chyba oznacza, że jestem leniwa. Bardzo lubię Twoje teksty dotyczące tłumaczeń i czytam je regularnie, z chęcią pisałabym częściej komentarze... tylko że nie wiem o czym ;) Na tłumaczeniu się nie znam, wiem jedynie, że każdy Twój wpis jest ciekawy, a "Nevermore" się czyta w oczekiwaniu na 3 część :)
OdpowiedzUsuńMam to samo, czytam każdy wpis, ale jak go skomentować? ; )
UsuńCiekawy wpis ale tytuł mnie rozbroił
OdpowiedzUsuń