czwartek, 8 marca 2012

Translator Should Totally Know Better

Wśród wolnych zostało z początkiem marca oddane do wydawnictwa, co oznacza pożegnanie z cyklem Dzieci cienie. Długotrwała hibernacja bloga wynikała z tego, że nie było właściwie z czego się spowiadać przy kolejnych tomach. Jak już powtarzałam: rzecz jest napisana dobrze, ale przejrzystym językiem, opierając się bardziej na narracji niż na dialogu (narracja jest łatwiejsza, bo nie trzeba się martwić, czy bohaterowie użyliby takich czy innych słów). Tak naprawdę nie miałam prawie żadnych decyzji do podejmowania: po prostu siedziałam i tłumaczyłam jak leci.

W księgarniach tymczasem pojawił się właśnie tom drugi tego cyklu (trzeci i czwarty tom oryginału): Wśród zdradzonych. Wśród notabli i pomijając literówkę w nazwisku bohaterki podanym z tyłu okładki, wydany jest bardzo ładnie. Nieodmiennie podobają mi się używane przez Wydawnictwo czcionki, zarówno w środku, jak i na okładce. No i nieodmiennie podoba mi się moje nazwisko na karcie tytułowej! W marcu ma się jeszcze/wreszcie ukazać Klucz, czyli ostatni tom Strażników Veridianu. Naprawdę straszna szkoda, że taka fajna przygodowa trylogia ma takiego pecha...

Wydawnictwo natomiast wysłuchało moich próśb o coś „nieponurego” i oszczędziwszy mi kolejnego powieścidła z popularnego ostatnio nurtu „postapokaliptycznego” (moda się na mnie chyba prywatnie uwzięła, co ja jej zrobiłam?!), przydzieliło mi rzecz lekką, łatwą i przyjemną. A mianowicie tomik zatytułowany Devon Delaney Should Totally Know Better, popełniony przez niejaką Lauren Barnholdt. Jak łatwo zgadnąć po samym tytule, rzecz jest silnie młodzieżowa (bohaterka ma lat 13) oraz komediowo-romantyczna (bohaterka wyjątkowo pomysłowo komplikuje sobie życie). Ot, taki odpowiednik mangi shoujo (albo też serialu z Disney Channel). Notabene, jest to drugi tom, ale chociaż oczywiście przeczytam pierwszy, kiedy tylko dostanę jego przekład z wydawnictwa (powinien być wcześniej od mojego), jego znajomość nie jest mi tu niezbędna do szczęścia, poza kwestiami ujednolicenia ewentualnego nazewnictwa i tak dalej.

Abstrahując całkowicie od (za)wartości fabularnej, która w przypadku Devon Delaney... kojarzy mi się nieodparcie z różowym popcornem, na swój sposób ta książka stanowi znacznie bardziej interesujące wyzwanie niż Dzieci cienie. Tu bowiem dialogów jest od metra, a narracja prowadzona jest w pierwszej osobie przez bohaterkę – to zaś oznacza, że tłumaczka nie będzie się mogła chować za narratorem ze swoimi złożonymi i skomplikowanymi zdaniami. Język musi być prosty, przejrzysty i komunikatywny, a przy tym żywy. Nie mogę naśladować prawdziwych nastolatek (z przyczyn, które opisywałam wcześniej w temacie języka młodzieżowego), ale muszę cały czas i nieodmiennie unikać słów i sformułowań, których na pewno by nie użyły. To znaczy, czytelniczki będą mi musiały darować, że moja bohaterka nie wykrzyknie „Ależ ten chłopak słitaśny!” (Wydawnictwo by mnie na suchej sośnie powiesiło, a co gorsza, matka by mnie wydziedziczyła), ale nie mogę włożyć w jej usta słów „Przyznam, iż znajduję tego młodzieńca niezwykle atrakcyjnym”. Czy dziubanie tej książki natchnie mnie do częstszego pisania? Obiecać nie mogę, ale wydaje mi się, że co najmniej ze 2-3 notki powinnam przy jej okazji z siebie wykrzesać.

4 komentarze:

  1. Przeczytałam Twojego bloga dziś w nocy od początku do tej notatki. Jestem zachwycona i czekam na więcej :)

    Masz przepiękny język. Jestem purystką językową, dlatego z ogromną przyjemnością przeczytałam wszystko od deski do deski. Ogromna radość we mnie wybuchła, gdy skończyłam męczyć oczy światłem monitora, ponieważ stwierdziłam, że nie jestem sama na polu walki o dobry język polski.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za miłe słowa :)

    Z pisaniem jest różnie, ale jak mówiłam - przy okazji tej książki może coś mi się uda wymyślić, bo niestety te "większe" tematy, które mi do głowy przychodziły, już zdążyłam opisać.

    OdpowiedzUsuń
  3. C'est moi. Wiesz, słitaśne ciacho nie byłoby złe. Nie wiem, co się stało, ale okładce NAPRAWDĘ mamy różowy popcorn. Zastanawiam się, czy to jadalne. Cóż, chyba nie dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wykrakałam różowy popcorn! O rany...

    OdpowiedzUsuń