czwartek, 26 maja 2011

"Klucz" - pierwsza wersja tłumaczenia

Na Targach Książki byłam, dwa razy mało mnie ochroniarze pana premiera nie rozdeptali, za trzecim siedziałam bezpiecznie na stoisku Jaguara, gdzie wpadłam na małe plotki. Nabyłam drogą kupna książkę o przesądach, ale niestety tłumaczoną, więc o ile jest tam sporo ciekawostek, o tyle szkoda, że nie ma całego bogactwa polskich zwyczajów. Jak można nie wiedzieć, dlaczego nie wolno kłaść bochenka chleba "na grzbiecie"?

Poza tym dostałam "Straż". Zacznę od ponarzekania - okładka nie jest zła kompozycyjnie, ale trochę mało się wyróżnia, wygląda jak kolejne fantasy nr 89729837. Inna rzecz, że trudno w tej książce wymyślić jakiś dobry motyw na okładkę, szczególnie w pierwszym tomie... Za to grzbiet mi się bardzo podoba, szczególnie maleńki zegar. Z narzekania dalszego: za szerokie marginesy, przez co książka wydaje się "tłustsza" - a przecież nic jej nie brakuje, to całkiem solidny kawałek powieści. Za to rozstrzelenie wyrazów, tak bardzo mi potrzebne do szczęścia, wyszło świetnie i elegancko. Ciekawe tylko, ile osób uzna to za błąd druku...

W międzyczasie spędziłam cztery dni w Mikołajkach, wykorzystując moje wykształcenie biologiczne w celu bycia pomocą naukową dla młodzieży licealnej. A dokładniej: poprosiła mnie przyjaciółka, żebym towarzyszyła jej i jej licealistom na zajęciach terenowych. Młodzież była nieco zdziwiona tym, że na "wycieczce" ma czas zagospodarowany rozmaitą pracą i zajęciami od rana do nocy, a zawalenie tego kawałka materiału może oznaczać zawalenie roku... Ale oni przeżyli, ja przeżyłam, a na bis poznałam przeuroczą fretkę i miałam dziką przyjemność oglądać pod binokularem rozwielitki, słoniczki, oczliki, wrotki, toczki i resztę ferajny. Oraz doszłam do mistrzostwa w posługiwaniu się przyrządem do wyciągania kleszczy. Zdumiewające i przyjemne jest to, że nie zapomniałam jeszcze, czego mnie nauczono na studiach: wystarczyło rzucić okiem na to czy tamto i po prostu otwierały się dawno nieużywane szufladki z ładnie poukładanym materiałem, gotowym do użycia. Mimo wszystko nie zmarnowałam czasu na tym kierunku: fajnie jest móc zrobić sobie urlop od redagowania i tłumaczenia, żeby pouczyć kogoś ekologii.

A dokładnie wczoraj skończyłam pierwszą wersję tłumaczenia "Klucza". Niestety dowiedziałam się czegoś nowego: jak się pracuje nad trylogią w tempie tom za tomem, to niezależnie od tego, jak bardzo podobała się nam ona na początku, na końcu zaczyna już trochę nosem wychodzić. W efekcie zaczyna się mieć wrażenie, że to wszystko jest do niczego - i książka, i przekład i w ogóle cały świat. A także traci się resztki kreatywności i zaczyna zamęczać otoczenie pytaniami w rodzaju "synonim do słowa szaleństwo, tylko żeby nie był obraźliwy ani śmieszny" (i nie, to wcale nie jest łatwe pytanie - ostatecznie musiałam zrezygnować z jednego "szaleństwa" w ogóle, bo niczego nie znalazłam). Teraz kilka dni (tydzień?) odpoczynku i zaczynam to zczytywać po raz drugi. Chyba że w międzyczasie wpadnie mi korekta autorska "Mroku" - rozmawiałam z jej redaktorem i jestem dobrej myśli, wyraźnie ma bardzo podobny sposób patrzenia na materiał oryginalny do mojego, więc przynajmniej nie będzie problemu "różnic w wizji".

Postaram się za parę dni wrzucić notkę, której szkic już mam - o cudzysłowach i apostrofach. Łapię się na tym, że chętnie dałabym tu biografię kociąt, ale mimo wszystko ten blog nie miał służyć wypadom prywatnym, a dokumentacji pracy - powiedzmy - zawodowej.

3 komentarze:

  1. A nie ma Pani czasem wrażenia, że - po upływie roku- jakby Pani miała przetłumaczyć ten sam tekst to zrobiłaby to inaczej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno, co więcej - za każdym nowym czytaniem znajduję coś, co jeszcze bym dopieściła/poprawiła. Gdybym po tym drugim czytaniu, które mnie czeka, przeczytała to po raz trzeci, to na pewno wprowadzałabym nowe zmiany. Rzecz polega na tym, żeby się nie dać zwariować i w jakimś momencie puścić tekst dalej, niech sobie sam w życiu radzi.

    Na szczęście do tej pory udało mi się uniknąć wsadzenia w tłumaczenie czegoś, z czego byłabym naprawdę niezadowolona albo co by mi potem w jakiś sposób przeszkadzało/okazało się złą decyzją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie same mam odczucia co do tłumaczeń. :)
    Ważne, żeby być pewnym tłumaczenia, bo zawsze znajdzie się ktoś kto powie, że on by to zrobił inaczej.

    Dla mnie zawsze jest fascynujące, że ile głów tyle tłumaczeń.

    OdpowiedzUsuń