środa, 22 grudnia 2010

Aktualizacja - interludium - Rilke

Interludium jest częściowo praktyczne - o cytatach, a częściowo sentymentalne.

Otóż w tomiku "Krwawe Walentynki" w charakterze motta występował sobie cytat z Rilkego. Jeśli w tłumaczonym tekście pojawia się tego rodzaju wtręt - np. fragment wiersza czy jakiejś prozy - tłumacz nie musi go sam przekładać. Więcej - nie powinien tego robić, jeśli istnieje dobre, zakorzenione tłumaczenie. Powiedzmy, że trafiam na kilka wersów z Szekspira - głupio byłoby się z nimi mierzyć, skoro mamy do dyspozycji Paszkowskiego czy Barańczaka. Oczywiście tłumacz nie może sobie przypisywać cudzej pracy, ale też nie musi (dopóki to jest cytat) biegać i pytać Barańczaka o zdanie. Po prostu wpisuje się znalezione tłumaczenie i daje przypis, że (tłum. S. Barańczak). Wolno tak zrobić.

Jeśli natomiast dany cytat nie ma odpowiednika w języku polskim, należy go przełożyć na własną rękę, o ile to ma sens. Na przykład w cyklu "Błękitnokrwiści" autorka praktycznie w każdym tomie daje jakieś motto z angielskiej piosenki jakiegoś współczesnego zespołu. Ustaliłam z Wydawnictwem, że nie będę tego tłumaczyć - bo zamiast ułatwić czytelnikom życie, utrudniłabym je, ponieważ jest znacznie większa szansa, że rozpoznają fragment znanej sobie piosenki niż że domyślą się go po moim (lepszym lub gorszym) tłumaczeniu.

Rilkego natomiast wypadało znaleźć. Cytat był o samotności i miłości, a pochodził ze zbiorku epistolarnego "Listy do młodego poety". Jak łatwo zgadnąć, nie miałam czegoś takiego w domu, więc uznałam się za zmotywowaną dostatecznie, aby odwiedzić Bibliotekę Uniwersytecką w Warszawie, czyli moje dawne miejsce pracy. Wizyta była sympatyczna, porozmawiałam ze znajomymi, nie posłuchałam plotek (czyżby naprawdę nic takiego się nie działo?) i wyszłam w przeświadczeniu, że są miejsca, które zmieniają się bardzo niewiele. Oraz że BUW pod wieczór, kiedy pomału zamiera ruch, a nieliczni czytelnicy siedzą cichutko pod lampami, wtuleni między regały, to zdecydowanie fajne miejsce.

Niestety jednak okazało się, że popełniłam błąd taktyczny. Powinnam była na podstawie angielskiego cytatu ustalić precyzyjnie, z jakiego konkretnie listu i fragmentu pochodzi ten kawałek - to nie byłoby trudne, gdybym wyłowiła w sieci jakiegoś pdf-a. Potem wystarczyłoby znaleźć odpowiednie miejsce w polskim wydaniu i moje życie stałoby się proste. Uznałam jednak optymistycznie, że jak znajdę ten kawałek o samotności i miłości, to będzie to. Nie przyszło mi do głowy, że Rilke miał na punkcie tej przeklętej samotności prawdziwą obsesję. Pławił się w niej, uważał za niezbędną dla twórczego procesu poetyckiego, napawał się nią i opisywał praktycznie w każdym liście, z najdrobniejszymi szczegółami. Nie znalazłam tego, czego szukałam - może przeglądałam tomik niedokładnie, może rzecz była zmieniona w przekładzie, a może sama Melissa de la Cruz coś tam pozmieniała, żeby jej lepiej pasowało. Przełożenie zdania na własną rękę nie wchodziło w grę - kwiecisty styl Rilkego sprawiał, że całkiem serio nie byłam do końca pewna, co (poza miłością i samotnością) miał na myśli. Ostatecznie wyszukałam inne zdanie z tego zbiorku, ładnie mówiące o miłości (bo te o samotności mnie irytowały) i wstawiłam jako motto, uznając to za niewielkie stosunkowo nadużycie (i uczciwie informując Wydawnictwo o tym fakcie).

Nie byłam także zadowolona z wyników poszukiwań informacji (na potrzeby mojej trylogii), czy "Great Hall" w Pałacu Westminsterskim ma jakąś polską nazwę. Możliwe, że powinnam była wybrać się do BUW w godzinach dyżurowania informatorki z Nauk Historycznych, ale ostatecznie doszłam tylko do tego, że interesująca mnie sala nazywa się zwykle "Westminster Hall", czyli ewentualnie "Hall Westminsterski". Mniejsza nawet o to, że taka nazwa jest okropnie niewygodna do stosowania w narracji książki. Gorzej, że jest chyba anachroniczna, czyli niepasująca do czasu, w jakim się dzieje akcja. Akcja bowiem (a w każdym razie jej fragmenty) toczy się w wieku XIV. Tymczasem obecny Pałac Westminsterski został przebudowany po potężnym pożarze, a w jego kształt wkomponowano kawałki, które ocalały z dawnego pałacu, w tym rzeczoną salę. Co za tym idzie, ona w XIV wieku wcale nie musiała się nazywać Westminster Hall - nie zdziwiłoby mnie, gdyby tej nazwy używano współcześnie, dla podkreślenia, że jest to część dawnego Pałacu Westminsterskiego. Ale trudno - polecimy z Westminster Hall, bo przynajmniej wtedy dociekliwy czytelnik będzie miał szanse znaleźć więcej informacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz