czwartek, 4 grudnia 2014

Śmierć w Wenecji

Zgodnie z pogróżkami, materiału na porządny wpis na razie nie mam. Kończę opracowywać Trial by Fire, przy którym zrobiłam sobie paskudną krzywdę, czytając równolegle książkę, którą naprawdę chciałabym przetłumaczyć – ale to temat na kiedy indziej. Rozważałam przekład tytułu, bo wprawdzie jest on prosty – Próba ognia – ale nie będzie tak ładnie pasował do tytułów dalszych części (tych nienapisanych): Trail of Tears i Traitor’s Pyre. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że nie warto przekombinować, tym bardziej, że polscy czytelnicy zdecydowanie wolą jak najdokładniejsze tłumaczenie tytułu. Ostatecznie nawet na Rywalki sporo osób mówi Selekcja, chociaż nie tylko nie użyłam tego słowa w tytule, ale nawet nie pojawiło się ono w samym przekładzie.

Skoro o Rywalkach mowa, wydawnictwo Jaguar udostępniło zapowiedzi wydania kolejnych części, czyli Królowej i Faworytki razem oraz tego tajemniczego „czwartego tomu”, The Heir (jak sądzę: Następczyni, ale tu jeszcze nie jestem pewna). Ja muszę czekać, aż one wyjdą, żeby je zacząć tłumaczyć (to nie jest tak absurdalne, jak brzmi – przy Błękitnokrwistych zdarzało się, że dostawałam tekst do przekładu przed amerykańską premierą danego tomu), ale to nie znaczy, że się nudzę.

Tym razem mam na warsztacie propozycję z zupełnie innego wydawnictwa: dla Noir sur Blanc tłumaczę kolejny kryminał Donny Leon z cyklu o komisarzu Brunettim, zatytułowany The Golden Egg, czyli Złote jajo. W zasadzie nie muszę się z nim spieszyć, bo data wydania jest przewidywana na początek 2016 roku, ale skoro mam chwilę czasu, to idę z tym do przodu. Dziwnie się tłumaczy coś takiego i to z kilku powodów.

Powód pierwszy jest taki, że jest to książka odbiegająca daleko od literatury młodzieżowej. Teoretycznie ten cykl to kryminały, praktycznie w dużej części koncentrują się na piętnowaniu rozmaitych przejawów spodlenia tego świata: od korupcji po konsumpcjonizm i od rasizmu po upadek kultury, ze wszystkim innym po drodze. Wszystkie te wywody pisane są długimi zdaniami, wprawdzie dość przejrzystymi, ale nie zawsze łatwymi do oddania. Do tego, jako że książka jest dla czytelnika dorosłego i wyrobionego, wymaga znacznie „wyższego” stylu i trudniejszych słów. O ile tłumaczenie literatury Young Adult przypomina (jeśli mam szczęście i trafi się coś niezłego stylistycznie) plotkowanie ze znajomymi, o tyle Złote jajo jest jak herbatka u szacownej ciotki lub spotkanie z ważną osobą. Trzeba się miło uśmiechać, ale uważać na każde słowo i pilnować, żeby wyrażać swoje myśli w sposób przejrzysty, a inteligentny.

Powód drugi jest taki, że Złote jajo rozgrywa się – tak jak wszystkie książki z tego cyklu – w Wenecji, a bohaterem jest komisarz z tamtejszej policji. Sama autorka, Amerykanka, także mieszka w Wenecji od trzydziestu lat (pracuje na uczelni), więc realia zna bardzo dobrze. Ma także skłonności do nadziewania tekstu „włoszczyzną”, czyli włoskimi słowami nawet tam, gdzie można by użyć angielskich – na przykład do bohatera zwracają się commissario i tak dalej. Ma to pewne zalety – na przykład używanie signor/signora bardzo ułatwia zorientowanie się, gdzie należy zastosować formę pan/pani, a gdzie „ty” (to stały problem przekładów z angielskiego). Ma też wady, polegające na wplataniu nieodmiennych słów w nielubiący tego język polski. Na razie idzie mi to jednak sprawniej niż przypuszczałam na początku.


Trzeci zaś powód jest taki, iż wstępuję tutaj w cudze buty. I to jest mój główny powód do niepokoju. Tych „Brunettich” wydano już u nas dużo; cykl nie ma stałego tłumacza, tylko kilku, jednak należy zakładać, że tak staranne wydawnictwo pilnuje jednolitości tekstu. Oczywiście wiadomo, że każdy przekład jest inny i że w zasadzie to też trochę zmartwienie redaktora, ale ponieważ to w zasadzie moja pierwsza książka dla nich, nic dziwnego, że zależy mi, żeby wypadła jak najlepiej. Dostałam dwa inne kryminały z tego cyklu po polsku i przeczytałam je uważnie i dość zabawnie – nie obchodziło mnie, kto zabił i dlaczego, za to maniakalnie notowałam, która z postaci drugoplanowych mówi bohaterowi „ty”, a która „panie komisarzu”, jak są traktowane te wtręty i jak się zapisuje i nazywa różne powtarzające się rzeczy. Jak łatwo zgadnąć, nie przewidziałam wszystkiego i już wiem, że po skończeniu przekładu przeczytam je jeszcze raz, z równą drobiazgowością. Staram się też dostosowywać styl, aczkolwiek to bywa trudne: tamten tłumacz ma skłonności do zaczynania zdań od „lecz”, mnie to nie chce przejść przez klawiaturę. Ale udało mi się raz i drugi użyć „rzekł”, więc i tak jest dobrze.

2 komentarze:

  1. Hm, a właściwie jak wygląda kwestia tłumaczenia wtrętów z języków trzecich? Dla mnie logicznym byłoby zostawienie tej całej włoszczyzny po włosku, w końcu jest to taki sam obcy język i dla Polaka, i dla Amerykanina. Czy są jakieś standardy, albo, bo ja wiem, "umowa społeczna" tłumaczy w tej sprawie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwykle zasada jest taka, że jeśli jest to wtręt obcy dla języka, z którego jest przekładana książka, to się go zostawia. Tak też było robione w tym przypadku i tego się trzymam. Ale czasem można od tego odejść, jeśli są dobre powody - na przykład akurat w tym momencie bardzo potrzebuję odmiany, wtedy jednorazowo używam jednak polskiego słowa.

      Usuń