niedziela, 11 grudnia 2011

Cienie życia tłumacza i redaktora I

Jako że wrodzona przekora nakazuje trochę posmęcić przed świętami... Postanowiłam zebrać najpospolitsze i najpoważniejsze problemy, z jakimi boryka się tłumacz i redaktor. Wiem, jak traktowane są wszelkie zastrzeżenia typu "postaci pokazane w tym filmie nie mają nic wspólnego z rzeczywistością", ale przypominam: w otoczeniu własnym i mojej matki kręci się całe stado redaktorów i tłumaczy. Opisane tu problemy to w większości rzeczy, które znam z opowieści lub ostrzeżenia, które sama dostawałam przy różnych okazjach. Gdyby rzeczywiście na mnie się to wszystko zwaliło, to bym już dawno znalazła inny sposób zarabiania na życie. Notkę zaś postanowiłam podzielić na dwie części, bo długa wyszła. W tej zajmę się sprawami czysto zewnętrznymi, prawno-finansowymi. W następnej - jakie mniej lub bardziej wyimaginowane zarzuty względem swojej roboty można usłyszeć.

Jak się nie dać nabić w butelkę?

Trzeba od razu powiedzieć, że większość wydawnictw to twory szalenie specyficzne. Mój kolega-prawnik zrozumieć tego nie może i zgrzyta zębami nad moją nieodpowiedzialnością, ale nie bardzo potrafi przyjąć do wiadomości delikatną równowagę i politykę, jaką musi stosować tłumacz lub redaktor.

W normalnych warunkach sprawa powinna wyglądać tak: zgłasza się do mnie firma (wydawnictwo) i zamawia przekład lub redakcję. Ustalamy stawki, podpisujemy umowę o dzieło (dla której jest to najwłaściwsze zastosowanie), z której wynika, jakie warunki ma zrobiona robota spełniać, kiedy i w jakiej postaci ma zostać dostarczona, no i w jakim terminie mają przyjść pieniądze. Proste? Proste. Tyle tylko, że bardzo często się zdarza, że biorąc robotę, słyszymy "No to umowę podpisze się, jak pani to będzie oddawać". Nie wspomnę o tym, że same zapisy umowy są zwykle nieprecyzyjne - np. określają, że rzecz ma być "złożona w wydawnictwie", ale nie określają formy, albo mówią o maszynopisie, co w zasadzie oznacza, że jeśli przysyłam przekład w pliku .doc, to wydawnictwo może udawać, że go nie dostało. Jak mówię - kolega-prawnik zgrzyta zębami. Istotne jest jednak to, że większość wydawnictw "tak ma" i nie planuje wcale oszukiwać współpracowników. Działa na ogólnej zasadzie zaufania i traktuje wszelką papierkologię jako zło konieczne. Co więcej, współpracownik, który domagałby się umowy albo jeszcze analizował dokładnie jej treść (to są standardowe umowy), prawdopodobnie zostałby uznany za osobę podejrzliwą i po prostu niesympatyczną. A nikt nie lubi pracować z kimś, kto cały czas podejrzewa go o oszustwo, prawda? Dlatego w większości przypadków nie należy wpadać w panikę i przyjąć do wiadomości, że tak właśnie działa ta branża.

Oczywiście problem zaczyna się wtedy, kiedy trafimy na firmę nieuczciwą. Notabene, warto wiedzieć, że jeśli złożymy tekst w wydawnictwie i w ciągu dwóch tygodni nie zostaniemy odesłani do diabła, to znaczy, że tekst został przyjęty, a pieniądze się należą. Szczerze jednak napiszę, że nie słyszałam o przypadku, kiedy wydawnictwo faktycznie przywłaszczyło sobie czyjś przekład, udając, że żadnej umowy nie było, bądź też odrzucając go. Znam inny mechanizm, autentycznie przez jedno wydawnictwo (i to niemałe, ale dziękuję, postoję bez procesu o zniesławienie) wykorzystywany. Otóż wiadomo, że jak przychodzi nowy tłumacz i chce współpracować, to wydawnictwo daje mu "próbkę", czyli 2-3 rozdziały do przetłumaczenia, oczywiście za darmo, bo to tylko test. To normalna procedura, bardzo zresztą uczciwa i pozwalająca się przebić tłumaczom dobrym, ale bez formalnych "papierków" poświadczających znajomość języka. Ale teraz wyobraźmy sobie, że dzielimy książkę na kawałki po te 2-3 rozdziały i dajemy jako próbki kolejnym tłumaczom... A potem znękanemu redaktorowi, żeby jakoś całość posklejał i już można wypuszczać na rynek. Nawet jeśli ktoś rozpozna swój fragment (co jest bardzo wątpliwe), nie będzie mu się chciało i opłacało procesować o zapłatę za taki kawałek.

Wydawnictwa nie wykręcają się z umów z prostego powodu: zawsze mogą po prostu odwlekać zapłatę w nieskończoność. Wydawnictwo ma priorytety płatności: jak nie zapłaci za prąd, to im wyłączą komputery i ekspres do kawy; jak nie zapłaci drukarni, to drukarnia zamknie wydrukowany nakład pod kluczem i nie puści do hurtowni i sklepów; jak nie zapłaci tłumaczowi za przekład, który już leży w wydawnictwie na biurku... hmmm... W efekcie zdarza się przepychania wypłaty z miesiąca na miesiąc, zapewne zakolejkowanej za wypłatami dla innych, czekających dłużej. Daleko nie wszystkie wydawnictwa postępują w ten sposób, jeśli jednak na takie natrafimy, to umarł w kapciach. Są dwa podejścia. Pierwsze to cierpliwe czekanie: tylko nieliczne wyjątki (znowu - znam przykłady, ale zniesławienia, te sprawy) odwlekają wypłaty rzeczywiście ad infinitum; w większości te pieniądze w końcu dostajemy. Zaletą takiego podejścia jest niewychylanie się, wadą - konieczność czekania, licho wie, jak długo. Drugie podejście to uświadomienie wydawnictwu, że powinno nas właśnie umieścić na początku kolejki, co często wiąże się ze zrobieniem piekła, straszeniem sądem i karnymi odsetkami oraz generalnym udowodnieniem, że od bullteriera różni nas tylko szminka. Zaletą jest duże prawdopodobieństwo otrzymania pieniędzy - o ile wydawnictwo nie jest faktycznie spłukane, a tylko kolejkuje nas za pilniejszymi wydatkami. Wada niestety jest oczywista: nikłe (mówiąc dyplomatycznie) prawdopodobieństwo, że zostanie nam coś jeszcze z takiego wydawnictwa zaproponowane.

Jedyną rzeczą, w którą naprawdę nie należy się dać wrobić, jest uzależnienie wypłaty od faktycznej publikacji - np. na zasadzie połowa sumy teraz, połowa po premierze. Oczywiście są rzeczy zależne od premiery, takie jak procent od sprzedaży - ale procent od sprzedaży dostaje autor (jeśli się tak umówi, bo to nie jest konieczne), a nie tłumacz czy redaktor. Jeśli tekst został przełożony/zredagowany i przyjęty w wydawnictwie, to zapłata za niego się należy, nawet jeśli wydawnictwo ostatecznie użyje go do podparcia kiwającej się szafki albo do upieczenia kiełbasek na ognisku integracyjnym. Publikacja lub nie nie ma nic do rzeczy i nawet ryzykując niezadowolenie po drugiej stronie, należy stanowczo oprotestować takie zapisy w umowie.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że trafiłam na tego bloga. Jako studentka filologii angielskiej o specjalizacji tłumczeniowo-biznesowej, szukam dla siebie różnych wyjść na przyszłość. Jakoś podświadomie, zważając na fakt, że uwielbiam czytać książki, byłam bardziej skłonna do tłumaczeń książek, ale teraz widzę, że znów muszę się zastanowić. Bycie tłumaczem to chyba ciężki kawałek chleba ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uprzedzałam, że to jest skondensowany kawałek czarnowidztwa, a nie przeciętna :)

    Tak naprawdę wydaje mi się - ale to może być osobnicze - że żeby być tłumaczem trzeba po prostu lubić tłumaczenia jako takie. W sensie: bawienie się tekstem i oddawanie go we własnym języku. Nie można niestety liczyć na to, że będzie się tłumaczyło same ulubione książki (które zwykle i tak są już dawno przetłumaczone). Na przykład Dzieci cienie to przyzwoita lektura, ale należąca do gatunku, po który sama nigdy nie sięgam - mimo to sprawia mi przyjemność samo tłumaczenie, szukanie polskiej wersji, która będzie pasowała do oryginału.

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Daleko nie wszystkie wydawnictwa postępują w ten sposób, jeśli jednak na takie natrafimy, to umarł w kapciach.' Radzę poprawić to zdanie, w końcu to blog redaktorki ;) Teraz popiszę się bardzo tradycyjnym polskim nastawieniem. Jak to fajnie, że nie tylko ja mam niefajnie. Gratuluję spokojnego i wyważonego podejścia do rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przede wszystkim nie należy się poddawać!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie poddaję się :) A przytoczone dwa komentarze wyżej zdanie jest... No, trochę za swobodne, ale nie widzę w nim nic złego. Przywołuję popularne u mnie powiedzenie, ono się nie odmienia i nie zmienia liczby.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie przedstawiona cała sprawa z tłumaczeniem. Niestety, tak to czasem wygląda i trzeba stracić sporo nerwów, ale jeśli ktoś to lubi robić, to nie będzie się aż tak tym przejmował.

    Powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń