czwartek, 8 września 2011

O potrzebie maszyny czasu

Odwiedziłam dzisiaj Wydawnictwo. Zasadniczo w celu podpisania umowy na przekład Zagubionych w czasie, ale w tym momencie wynikł problem, który można chyba opisać następującym schematem:

{(przekład 6. tomu Błękitnokrwistych = 2 m-ce => II połowa listopada) + (termin wydania = koniec grudnia)} + {(przekład 3. i 4. tomu Dzieci cieni = kolejne 2 m-ce => koniec stycznia 2012) + (termin wydania = początek stycznia)} = UPS!!!

Tu właśnie ujawnia się dodatkowy problem pracy twórczej, z tłumaczeniami i redakcjami na czele. Mało, że doba nie chce ni diabła mieć 48 godzin – szkopuł w tym, że nawet gdybym stwierdziła, że robię sobie kroplówkę dożylną z zielonej herbaty (kawy nie używam), to i tak powyżej pewnej dziennej normy nie da się pracować. Bo zamiast tekstu wyjdzie dość rozpaczliwa sieczka, za którą Wydawnictwo nie będzie mnie lubiło. Więc wydajność tłumacza sobie, a terminy sobie – Zagubieni w czasie mieli być do tłumaczenia przed wakacjami, ale że się omsknęli, to wyszło jak wyszło. Wydawnictwu zależy na tym, bo i tak minęło już mnóstwo czasu od wydania Zbłąkanego anioła i trzeba ten tom wydać jak najszybciej, dopóki fani jeszcze pamiętają.

Dlaczego w takim razie nie przełożyć Dzieci cieni? To też jest niedobry pomysł. Pierwszy i drugi tom mają się ukazać razem i to na początku października (biorąc pod uwagę, że drugi tom dopiero co oddałam, tempo jest wariackie). Premierze towarzyszy kampania promocyjna z bajerami, na stronie wydawnictwa jest już elegancka zajawka i okładka, na YouTube jest zwiastun… No więc będzie premiera, a co potem? Jeśli oddałabym ten przekład pod koniec stycznia, to realna data wydania dwóch kolejnych tomów (także łączonych) wypadałaby w marcu, czyli o wiele za daleko od premiery i promocji. Oczywiście czasem takie przerwy trzeba robić, jeśli książka po prostu jeszcze nie jest napisana, ale w tym przypadku nie mają one najmniejszego sensu. Przerzucenie dalej Błękitnokrwistych oznaczałoby z kolei kilkumiesięczną zwłokę (Dzieci cienie mają w sumie siedem tomów i zaraz będzie ten sam problem z 5. i 6.).

To są momenty, kiedy potrafi się zrobić niemiło – to ani moja wina, ani Wydawnictwa, ale wychodzi, jak wychodzi. W tym konkretnym przypadku jednak uznałam, że nie ma co utrudniać wszystkim wokoło życia. Jako że Wydawnictwo generalnie współpracą dalszą jest zainteresowane i mam nadzieję, że po pani Haddix dostanę jakiś następny projekt, doszłyśmy do wspólnego wniosku, że najrozsądniej będzie spławić innemu tłumaczowi Zagubionych w czasie. Tak więc – nie będę robiła tego tomu i zamiast tego skoncentruję się na Dzieciach cienia, tym razem już na spokojnie i bez terminów na przedwczoraj.

A w ramach poprawek w ostatnim momencie tuż przed oddaniem do Wydawnictwa drugiego tomu podmieniłam tego „znoska” na „draję”. Uznałam, że „ty drajo!” albo „nie bądź taka draja” brzmi dobrze.

2 komentarze:

  1. Popieram Twoje wnioski, mnie też przydałaby się trochę dłuższa doba. Mam nadzieję, że nowy tłumacz nie "spartoli" projektu, tym bardziej że zbliża się już do końca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Też marzę, żeby doba była dłuższa i miała jakieś 72 godziny:)To prawda czasem warto zrezygnować dla dobra całości projektu, chociaż żal rozstawać się z czymś w co się już trochę serca włożyło.

    OdpowiedzUsuń