Odwiedziłam dzisiaj Wydawnictwo. Zasadniczo w celu podpisania umowy na przekład Zagubionych w czasie, ale w tym momencie wynikł problem, który można chyba opisać następującym schematem:
{(przekład 6. tomu Błękitnokrwistych = 2 m-ce => II połowa listopada) + (termin wydania = koniec grudnia)} + {(przekład 3. i 4. tomu Dzieci cieni = kolejne 2 m-ce => koniec stycznia 2012) + (termin wydania = początek stycznia)} = UPS!!!
Tu właśnie ujawnia się dodatkowy problem pracy twórczej, z tłumaczeniami i redakcjami na czele. Mało, że doba nie chce ni diabła mieć 48 godzin – szkopuł w tym, że nawet gdybym stwierdziła, że robię sobie kroplówkę dożylną z zielonej herbaty (kawy nie używam), to i tak powyżej pewnej dziennej normy nie da się pracować. Bo zamiast tekstu wyjdzie dość rozpaczliwa sieczka, za którą Wydawnictwo nie będzie mnie lubiło. Więc wydajność tłumacza sobie, a terminy sobie – Zagubieni w czasie mieli być do tłumaczenia przed wakacjami, ale że się omsknęli, to wyszło jak wyszło. Wydawnictwu zależy na tym, bo i tak minęło już mnóstwo czasu od wydania Zbłąkanego anioła i trzeba ten tom wydać jak najszybciej, dopóki fani jeszcze pamiętają.
Dlaczego w takim razie nie przełożyć Dzieci cieni? To też jest niedobry pomysł. Pierwszy i drugi tom mają się ukazać razem i to na początku października (biorąc pod uwagę, że drugi tom dopiero co oddałam, tempo jest wariackie). Premierze towarzyszy kampania promocyjna z bajerami, na stronie wydawnictwa jest już elegancka zajawka i okładka, na YouTube jest zwiastun… No więc będzie premiera, a co potem? Jeśli oddałabym ten przekład pod koniec stycznia, to realna data wydania dwóch kolejnych tomów (także łączonych) wypadałaby w marcu, czyli o wiele za daleko od premiery i promocji. Oczywiście czasem takie przerwy trzeba robić, jeśli książka po prostu jeszcze nie jest napisana, ale w tym przypadku nie mają one najmniejszego sensu. Przerzucenie dalej Błękitnokrwistych oznaczałoby z kolei kilkumiesięczną zwłokę (Dzieci cienie mają w sumie siedem tomów i zaraz będzie ten sam problem z 5. i 6.).
To są momenty, kiedy potrafi się zrobić niemiło – to ani moja wina, ani Wydawnictwa, ale wychodzi, jak wychodzi. W tym konkretnym przypadku jednak uznałam, że nie ma co utrudniać wszystkim wokoło życia. Jako że Wydawnictwo generalnie współpracą dalszą jest zainteresowane i mam nadzieję, że po pani Haddix dostanę jakiś następny projekt, doszłyśmy do wspólnego wniosku, że najrozsądniej będzie spławić innemu tłumaczowi Zagubionych w czasie. Tak więc – nie będę robiła tego tomu i zamiast tego skoncentruję się na Dzieciach cienia, tym razem już na spokojnie i bez terminów na przedwczoraj.
A w ramach poprawek w ostatnim momencie tuż przed oddaniem do Wydawnictwa drugiego tomu podmieniłam tego „znoska” na „draję”. Uznałam, że „ty drajo!” albo „nie bądź taka draja” brzmi dobrze.
Popieram Twoje wnioski, mnie też przydałaby się trochę dłuższa doba. Mam nadzieję, że nowy tłumacz nie "spartoli" projektu, tym bardziej że zbliża się już do końca :)
OdpowiedzUsuń:) Też marzę, żeby doba była dłuższa i miała jakieś 72 godziny:)To prawda czasem warto zrezygnować dla dobra całości projektu, chociaż żal rozstawać się z czymś w co się już trochę serca włożyło.
OdpowiedzUsuń