W zasadzie udało mi się zamknąć pierwszą wersję przekładu Trial by Fire, co oznacza, że mogę od
niej chwilkę odetchnąć (acz nie od całego mnóstwa innych obowiązków). Obłypałam
już kolejną pozycję na moim warsztacie, zakochałam się w książkach, których
pewnie nikt u nas nie wyda, ale to wszystko tematy na inne wpisy. Dzisiaj
chciałam ponarzekać… pomówić o żeńskich formach.
Mają swoich zaciekłych wrogów i fanatycznych wyznawców – to pewne.
Jedni natrząsają się z „psycholożek”, inni żądają „ministry”. Można się kłócić,
czy „dyrektorka” brzmi lekceważąco i powinno dotyczyć tylko dyrektorki szkoły
(ale dlaczego ją lekceważymy?!), ale już nie dyrektorki w wielkiej firmie. Zastanawiać
się, co zrobić, kiedy męska i żeńska forma mają inne znaczenia, jak cukiernik i
cukiernica/cukierniczka. Notabene, przytaczany zwykle przykład
maszynista/maszynistka wyszedł z użycia wraz z zawodem maszynistki – nie zdziwię
się, jeśli niedługo forma „maszynistka” wróci właśnie jako rodzaj żeński od „maszynista”.
Ale odkładając kłótnie równościowo-poprawnościowe, jak to wygląda w oczach
tłumaczki? (Ha! Ja mam akurat bardzo ładną i używaną formę).
Podstawowe problemy są dwa. Pierwszy to przekazanie w
tekście płci danej postaci, a drugi – niepozabijanie się o męskie i żeńskie
formy w jednym zdaniu. Sposobów na to jest kilka. W przypadku naszego języka
bardzo często mamy to szczęście, że samo nazwisko będzie wskazywać na płeć: „Doktor
Kowalska wygłosi referat...”. Do pewnego
stopnia dopuszcza się też krzyżowanie się form męskich i żeńskich, więc jeśli
napiszemy „Inżynier Nowak przedstawiła prognozę rozwoju...”, to mimo że w
zasadzie polski takich numerów nie dopuszcza, mamy do czynienia z konstrukcją w
pełni zrozumiałą. Dodatkowo można zawsze wepchnąć zwrot grzecznościowy: „pani
profesor Iksińska” i wiadomo, o co chodzi. Tyle tylko, że w powyższym
przykładzie używałam przypadków z dość wąskiej puli zawodów i tytułów, które
można postawić przed nazwiskiem. Możemy napisać „Doktor Kowalska powiedziała to
i to”, ale ni diabła nie wyjdzie dobrze „Szewc Kowalska powiedziała to i to”, a
już na pewno nie „pani szewc podeszła do kopyta”.
Tu właśnie dochodzimy do pewnej bardzo paskudnej różnicy
między językiem polskim a angielskim. W angielskim używanie nazw „zawodu” (to
dość szeroki termin, dlatego stosuję cudzysłów) jako swoistego wyróżnika danej
postaci, szczególnie epizodycznej, jest całkowicie naturalne. Możemy mieć całą
scenę, kiedy ktoś jest identyfikowany tylko jako „piekarz” albo „stolarz”. Już
samo to sprawia problemy przy przekładzie, bo o ile raz na jakiś czas można
wstawić „piekarz powiedział” albo „stolarz zmarszczył brwi”, to często trzeba
się jednak uciekać do innych słów typu „mężczyzna” (niezależnie od oryginału).
Po polsku taki opis będzie brzmiał sztucznie szczególnie w sytuacji, gdy daną
osobę poznajemy poza jej środowiskiem naturalnym. Jeśli rozmowa dzieje się w
piekarni, to okej – ale jeśli spotykamy tego piekarza w łaźni, to nazywanie go
w każdym zdaniu piekarzem staje się nienaturalne. Nie mówiąc o sytuacjach, gdy ktoś się zwraca do kogoś np. „Mister
baker...” – po polsku „Panie piekarz” byłoby, mówiąc najłagodniej, bardzo
nieuprzejmą formą.
Wszystko to komplikuje się do kwadratu, kiedy mamy do czynienia
z kobietami. Tu nie chodzi o to, czy wypada powiedzieć „psycholożka” czy „psycholog”
– często tekst wymusza jakieś zaznaczenie płci postaci, szczególnie
epizodycznej, a wtedy należy się trzymać jak najprostszych w użyciu form. Stąd
przewaga „psycholożki”, która bez dalszego kombinowania pokazuje, z jaką osobą
mamy do czynienia, w momencie, kiedy trzeba to wkomponować w opis, didaskalia
lub kwestię dialogową. Przykładem z końcówki Trial by Fire jest scena, w której bohaterowie wykonują włam do
więzienia i bohaterka rozmawia tam z kobietą, która zaczyna od stwierdzenia, że
jest garbarzem (a nie niebezpieczną rebeliantką). Potem rzeczona postać jest
identyfikowana w dialogach i opisach jako „tanner”. Czyli „powiedziała garbarz”?
Ratunku... „Powiedziała kobieta” – też nie, bo akurat w okolicy jest stado
innych kobiet, nie wiadomo, że o tę ma chodzić. Ostatecznie uznałam, że
chrzanię wszystko i mniej lub bardziej bezprawnie utworzyłam logiczną
gramatycznie formę „garbarka”. Cieszyłam się, że nie była to pani stolarz, aż
do momentu, kiedy przyszło mi przekładać, jak to bohater spitala z tego
więzienia, niosąc pod pachą... Naukowca-samiczkę. Identyfikowaną jako „scientist”.
Komentarz może od czapy, ale czytając o niesionej pod pachą samiczce miałam wizualizację jakiegoś uroczego, puchatego zwierzątka w fartuchu laboratoryjnym.;)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to była starsza pani akurat, ale jakoś tak nie mogłam się oprzeć...
UsuńMnie też się skojarzyło ze zwierzęciem :)
Usuń