środa, 13 lutego 2013

Gdzie dzwonić po pomoc?


Dostałam świeżutkie egzemplarze Bram raju, Miłości, flirtu i innych zdarzeń losowych (znajome rozdrapały na pniu, ciekawe, co powiedzą po lekturze) oraz jeden egzemplarz Klucza (pozostałe będą, jak zostaną ściągnięte z magazynu... no trudno). Jak zawsze napawam się poczuciem wielkości, towarzyszącym oglądaniu własnego nazwiska na książce.

Natomiast Forget Me (w zapowiedziach Wydawnictwa jako Uratuj mnie... Zobaczymy, czy to zostanie jako ostateczny tytuł, te moje książki zmieniają je ostatnio po kilka razy) pomału się zaokrągla i kompletuje. Opis w zapowiedziach jest trochę mylący w stosunku do treści – ja bym troszkę inaczej położyła akcenty, bo w sumie daje nie do końca właściwe wrażenie o książce – ale tak czy inaczej rzecz jest raczej z tych trochę poważniejszych. Oczywiście poważniejszych w kategorii romansidła dla młodzieży, zresztą uczciwie mówiąc, takie naprawdę „dołujące” książki są zdecydowanie nie dla mnie i przed czymś w stylu GONE broniłabym się rękami i nogami. Tu jest poważniej, ale mimo wszystko z ikrą, ładnie to napisane, fabuła rozwija się całkiem sprawnie i tak jak przewidywałam, „tłumaczy się” dobrze.

Jak zawsze natomiast tłumacz podejmować musi decyzje lokalizacyjne. Czasem mają one postać „a może warto dać przypis?”. Kiedy na przykład mowa o Panama City, polski czytelnik niekoniecznie się domyśli, że chodzi o miasto na Florydzie, a nie o stolicę Panamy. Jasne, można by wziąć pod uwagę odległość między Panamą a Florydą, ale obawiałabym się pytać, ile osób ma w głowie mapę Ameryki Północnej i Środkowej. Inna kategoria to „nie ma sensu komplikować”. Zazwyczaj pilnuję rozróżnienia na college i uniwersytet, bo to jednak w USA dwie odrębne instytucje. Jeśli jednak mowa jest o tym tylko w kontekście studiów po liceum i stypendium, które by te studia umożliwiło, uniwersytet jest po prostu wygodniejszy, chociażby dlatego, że college źle reaguje na próby utworzenia od niego przymiotnika.

Najpoważniejszą decyzję musiałam jednak podjąć w kwestii telefonu alarmowego. Otóż kilka razy w różnych miejscach bohaterka (narracja jest w pierwszej osobie) wspomina o tym, jak dzwoniła pod ten numer, operator powiedział jej to i tamto – i tak dalej. W Ameryce Północnej ten numer to 911. Tutaj nie ma najmniejszej potrzeby dodawania przypisu, bo kontekst, w którym się pojawia, jest całkowicie oczywisty: „numer, pod który dzwonisz, kiedy się robi niefajnie”. Jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że autorka w paru miejscach książki – między innymi tutaj – próbuje czytelników czegoś nauczyć i przekazać im wiedzę o tym, że w razie czego jest taki numer i należy z niego korzystać. W Europie ten numer to 112. Czy zatem popełnię wielkie przekłamanie, jeśli zamiast „911” wpiszę „112”? Postanowiłam spróbować, z uzasadnieniem takim jak wyżej. Niech polscy czytelnicy też skorzystają.

Na lżejszą nutę: ku mojemu lekkiemu zdumieniu wykryłam w języku polskim brak obelżywego określenia na niepicie alkoholu lub osobę niepijącą alkoholu. To znaczy, obelg jest całe mnóstwo, ale zwykle odnoszą się one do niedostatecznej męskości lub siły charakteru w wymiarze ogólnym, a ja tu szukałam czegoś precyzyjniejszego. Poza tym strasznie lubię babrać się w odcieniach znaczeniowych. Spoiled brat to zasadniczo rozpuszczona smarkula. Tyle tylko, że „smarkula” to rzecz odnosząca się do wieku, albo raczej – do dojrzałości. Mówiąc tak do kogoś, podkreślasz, że uważasz rozmówcę za osobę niedojrzałą. Tu natomiast chodziło o osobę, która pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny z nadmiarami pieniędzy i w związku z tym ma w życiu za lekko i za łatwo. Dlatego ostatecznie została „rozpieszczona księżniczka”, jako lepiej oddająca to, o co chodzi, nawet jeśli samo tłumaczenie jest mniej dosłowne.

wtorek, 22 stycznia 2013

Raport styczniowy


Odwlekałam zrobienie rocznego podsumowania i im bardziej odwlekam, tym bardziej nie chce mi się za nie brać... W dodatku nie mam specjalnego przekonania, czy coś z niego wynika. Na razie pracuję w miarę moich sił i czasu, nie jest tak, żeby z płacy tłumacza dało się tarzać w kasie, ale w każdym razie wychodzę na swoje, a jeszcze na karmę dla kotów starcza. Jeśli o zeszły rok chodzi, to na pewno jedną z najprzykrzejszych rzeczy dla tłumacza jest, kiedy jego książka się nie ukazuje. Wszystko wskazuje na to, że taki los spotkał dalszy ciąg cyklu Dzieci cienie (czyli oryginalne tomy 5-7, które miały chyba być wydane w dwóch tomach u nas) oraz ostatni tom Strażników Veridianu. Przykre to, ale rozumiem Wydawnictwo, które nie chce wtapiać środków w tytuły, jeśli nie sprzedają się one dostatecznie dobrze.

Z innych wieści: mój "tajemniczy projekt" jest już w oficjalnych zapowiedziach wydawniczych, więc mogę w końcu napisać, że swój dorobek wzbogaciłam o pozycję przełożoną dla samego Wydawnictwa Literackiego, a zatytułowaną W Paryżu dzieci nie grymaszą. Nie jest to powieść, tylko rodzaj luźnych wspomnień połączonych z poradnikiem, spisanych przez Pamelę Druckerman, amerykańską dziennikarkę, która przeniosła się na stałe do Paryża i tam urodziła i wychowuje swoje dzieci. Rzecz strasznie fajna i zupełnie inna niż to, co robiłam do tej pory, pisana bardzo lekkim, ale przy tym charakterystycznym stylem, no i wypchana terminologią związaną z teoriami wychowywania dzieci. Wyszło mi to chyba nieźle, straszna szkoda, że Wydawnictwo nie "przyklepało" mi oblogowania tej książki (mam cichą nadzieję, że to tylko kwestia niedogadania). Oczywiście nie umiem powiedzieć, czy coś z tego wyniknie na przyszłość i czy dostanę jeszcze jakieś propozycje, ale przyznam, że mam nadzieję na jakiś sukces tej książki.

W międzyczasie (czyli jesienią) przełożyłam także książkę, o której nawet nie zająknęłam na blogu, czyli Bramy raju, ostatni tom cyklu Błękitnokrwiści Melissy de la Cruz. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam za bardzo, co o niej pisać. Interesująca rzecz była tylko jedna: okazuje się, że można zapomnieć czyjś styl. Pamiętam, że nad pierwszymi tomami cyklu pracowało mi się dość gładko, tu natomiast brnęłam jak przez melasę (melassę?), wyrąbując z trudem każde zdanie. Efekt końcowy jest poprawny, książka na pewno zaciekawi fanów arystokratycznych wampirów jako zamknięcie opowieści, ale ja chyba byłam już trochę tym stylem zmęczona. A może po prostu niekompatybilna z nim?

Poza tym, jeśli wierzyć zapowiedziom Wydawnictwa Jaguar, na dniach powinno ukazać się Endless Summer pod polskim tytułem brzmiącym (chyba) Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe. Dostałam natomiast do przekładu kolejną powieść Jennifer Echols, zatytułowaną Forget You, co mnie bardzo ucieszyło: z jej stylem jestem zdecydowanie kompatybilna i robota idzie mi bardzo fajnie. W dodatku mam już pęczek rzeczy, o których będę mogła napisać!

I jeszcze całkowicie na marginesie: przeglądając (zdecydowanie po zbyt długiej przerwie) pulpit Bloggera i panel komentarzy znalazłam trochę komentarzy do dawniejszych notek. Staram się na nie odpowiadać, ale nie wiem - czy to mój layout jest jakiś wadliwy, czy też Blogger nie ma możliwości odpowiadania na komentarze? Tak czy inaczej osoby, którym odpowiadam, raczej się o tym nie dowiedzą. Trudno się mówi.