piątek, 22 lipca 2011

Wśród ukrytych - w Wydawnictwie

Złapałam już chyba (niestety) bardzo istotny problem związany z prowadzeniem bloga. Jeśli nie mam tłumaczenia, nie mam o czym pisać. Jeśli mam tłumaczenie, nie mam czasu pisać.

Tymczasem zdążyłam przetłumaczyć i podrzucić do wydawnictwa cały pierwszy tom, który ostatecznie okazał się mieć 4,9 arkusza. Tempo pracy było… No, dość wysokie, szczególnie jak na mnie, ale ta książka się łatwo poddawała tłumaczeniu. Jest napisana dość prostym językiem (nie prymitywnym, ale przejrzystym), nie ma też specjalnie „pułapek” (pojawią się niestety w jednym z dalszym tomów), czyli rzeczy, które wymagałyby ode mnie specjalnej uwagi. Najtrudniejsze w sumie były dwa czy trzy cytaty z oficjalnych listów, które dostawała rodzina bohatera: one celowo musiały być napisane możliwie jak najbardziej niezrozumiałym i urzędniczym bełkotem, ale zachowując przy tym jakiś sens. Trochę się tym pobawiłam, zobaczymy, jakie będą efekty. Dodatkowym ułatwieniem było to, że ponieważ akcja dzieje się Wcale-Nie-W-USA, nie mam problemów z nazwami miejscowości i innymi tego typu lokalnymi kwiatkami (jakich pełno było na przykład w Błękitnokrwistych).

Dosyć złośliwym przypadkiem okazała się instytucja nazywająca się w oryginale Hendricks School for Boys – tylko raz wspomniana, ale tam się będzie rozgrywać akcja drugiego tomu. Problem polega na ogólności tego school. Po polsku nieźle brzmi „męskie/żeńskie gimnazjum/liceum”, ale niestety z tekstu (znowu – drugi tom) wynika, że ta szkoła obejmowała trzy poziomy, czyli podstawówkę, gimnazjum i liceum. W dodatku dochodził ten „Hendricks” – nie patron, tylko właściciel i założyciel, fizyczna i żyjąca osoba. W końcu zrobiłam „Szkołę dla Chłopców Hendricksa” – nie jestem zachwycona, ale brzmi w miarę staroświecko, więc może nie będzie źle.

Poza tym decyzją Wydawnictwa sam cykl ma się nazywać Dzieci cienia, a imię bohatera ma zostać oryginalne, czyli Luke, natomiast pierwszy tom zostanie zatytułowany Wśród ukrytych. Problemem będzie przekład tytułu drugiego tomu, ponieważ brzmi on Among the Impostors, a słowo impostor nie ma pasującego i odpowiedniego tłumaczenia po polsku i trzeba będzie wymyślić jakiś materiał zastępczy. Bardzo pilnie.

Poza tym w zapowiedziach Wydawnictwa:

Wśród ukrytych – na razie pod oryginalnym tytułem, ale o ile wiem, ma zostać właśnie ta okładka, nie ta popularniejsza w sieci, niebieska (którą zresztą mam i na swoim egzemplarzu). Status: przekład dostarczony dzisiaj do Wydawnictwa.

Mrok – czyli drugi tom Strażników Veridianu, który się niestety trochę „omsknął” czasowo. Status: przekład dostarczony do Wydawnictwa, książka w redakcji, nie dostałam jej jeszcze do korekty autorskiej – ale generalnie wszystko jest na dobrej drodze.

Zagubieni w czasie – czyli oficjalny szósty tom Błękitnokrwistych (bo Klucze do Repozytorium i wydane razem ze Zbłąkanym aniołem trzy opowiadania Krwawe Walentynki nie są wliczane do pełnych tomów). Status: czekam nadal na materiał do przekładu, ale najprawdopodobniej zajmę się tym najwcześniej we wrześniu, kiedy skończę z drugim tomem Dzieci cienia. Jest już za to - jak widać - okładka.

Na następną notatkę znowu przyjdzie poczekać, bo w poniedziałek znikam na dwa tygodnie na urlop. Zasłużony.

wtorek, 5 lipca 2011

Nowy projekt... I gdzie mój befsztyczek?

Rzeczywistość złapała mnie i wcięła na dobre, a ja dostałam nowy projekt do tłumaczenia. Dla odmiany książkę dla dzieci, rozgrywającą się w dość ponurym kraju totalitarnym... Jeśli chodzi o rzeczy pogodne, najwyraźniej muszę poczekać jeszcze na swój befsztyczek. Za to stanęłam przed nowym wyzwaniem: ten cykl, autorstwa Margaret Peterson Haddix i zatytułowany "Shadow Children", składa się z siedmiu tomów, ale bardzo niedużych. Z moich szacunków wynika, że tłumaczenie pierwszego to będzie ciut więcej niż trzy arkusze wydawnicze, a pozostałe mają dość zbliżoną do niego objętość. To oznacza, że pracuję na znacznie mniejszych porcjach (za to szybko) i zobaczymy, czy wyjdzie mi to na dobre.

Sama książka jest napisana gładkim i przejrzystym stylem, narracja to mowa pozornie zależna, czyli niby trzecioosobowa, ale cały czas towarzysząca bohaterowi i pokazująca świat niejako poprzez jego percepcję. Za to od razu mamy szereg raf i wybojów. Nie zdradzając za wiele z treści, mogę napisać, że główny koncept książki polega na pomyśle bardzo ostrej kontroli urodzin, który sprawia, że każda rodzina ma prawo tylko do dwójki dzieci. Dzieci nadprogramowe są nielegalne i muszą być ukrywane (jak się trafią, a rodzice się uprą), ale to one właśnie są tytułowymi "Shadow Children". O ile jednak angielski jest tu rzeczowy, o tyle po polsku "Dzieci cienia" kojarzą się z kolejną książką o upadłych aniołach czy innej paranormalnej zarazie. W dodatku to nie jest dobre tłumaczenie, bo przecież to nie są "dzieci cienia" tylko "dzieci-cienie". W samej książce postanowiłam je zwyczajnie skracać do "cieni", nie zdecydowałam jeszcze natomiast, co zrobimy z tytułem cyklu. Nazwy organizacji na razie są proste: Population Police to Policja Populacyjna (pisana wielkimi literami, bo to instytucja, tak jak np. Służba Bezpieczeństwa), jakieś tam ministerstwo też się zapętało i przeszło.

Nie wiem za to jeszcze, co zrobić z imionami. Bohater nazywa się Luke Garner, a imię Luke koszmarnie i przez apostrof się po polsku odmienia. Co więcej, jego starsi bracia nazywają się Matthew i Mark, a matka mówi, że kiedyś (kiedy jeszcze zakazy nie obowiązywały) chciała mieć jeszcze Johna. Czyli mamy tu wyraźne nawiązania do Ewangelistów. Jeśli do tego dołożyć, że książka się dzieje w kraju celowo nienazwanym (nie padają żadne nazwy geograficzne), właściwie usprawiedliwioną decyzją mogłoby być spolszczenie części imion i zrobienie z bohatera Łukasza. Części, ponieważ inna część, np. Jennifer, się spolszczać nie da. To mogłoby przybliżyć bohatera odbiorcom... Ale z drugiej strony w tej chwili w tłumaczeniach dominują trendy zostawiania imion w oryginale. Jest zresztą jeszcze jedna gorsza rzecz: pod koniec pierwszego tomu bohater dostaje fałszywe papiery na nazwisko Lee Garner (to nie jest zdradzenie zwrotu fabuły, chyba nikt się nie spodziewał, że główny bohater ma siedzieć siedem tomów na strychu?) i ta zbieżność inicjałów L.G. ma potem jakieś tam znaczenie. Prawdę mówiąc, zebrałam argumenty za i przeciw w pakiecik i wysłałam do Wydawnictwa - niech tam zdecydują, co lepiej do promocji książki będzie pasowało.

W następnym odcinku: o problemach z drugim tomem (postaram się bez spoilerów fabuły...).