Na Targach Książki byłam, dwa razy mało mnie ochroniarze pana premiera nie rozdeptali, za trzecim siedziałam bezpiecznie na stoisku Jaguara, gdzie wpadłam na małe plotki. Nabyłam drogą kupna książkę o przesądach, ale niestety tłumaczoną, więc o ile jest tam sporo ciekawostek, o tyle szkoda, że nie ma całego bogactwa polskich zwyczajów. Jak można nie wiedzieć, dlaczego nie wolno kłaść bochenka chleba "na grzbiecie"?
Poza tym dostałam "Straż". Zacznę od ponarzekania - okładka nie jest zła kompozycyjnie, ale trochę mało się wyróżnia, wygląda jak kolejne fantasy nr 89729837. Inna rzecz, że trudno w tej książce wymyślić jakiś dobry motyw na okładkę, szczególnie w pierwszym tomie... Za to grzbiet mi się bardzo podoba, szczególnie maleńki zegar. Z narzekania dalszego: za szerokie marginesy, przez co książka wydaje się "tłustsza" - a przecież nic jej nie brakuje, to całkiem solidny kawałek powieści. Za to rozstrzelenie wyrazów, tak bardzo mi potrzebne do szczęścia, wyszło świetnie i elegancko. Ciekawe tylko, ile osób uzna to za błąd druku...
W międzyczasie spędziłam cztery dni w Mikołajkach, wykorzystując moje wykształcenie biologiczne w celu bycia pomocą naukową dla młodzieży licealnej. A dokładniej: poprosiła mnie przyjaciółka, żebym towarzyszyła jej i jej licealistom na zajęciach terenowych. Młodzież była nieco zdziwiona tym, że na "wycieczce" ma czas zagospodarowany rozmaitą pracą i zajęciami od rana do nocy, a zawalenie tego kawałka materiału może oznaczać zawalenie roku... Ale oni przeżyli, ja przeżyłam, a na bis poznałam przeuroczą fretkę i miałam dziką przyjemność oglądać pod binokularem rozwielitki, słoniczki, oczliki, wrotki, toczki i resztę ferajny. Oraz doszłam do mistrzostwa w posługiwaniu się przyrządem do wyciągania kleszczy. Zdumiewające i przyjemne jest to, że nie zapomniałam jeszcze, czego mnie nauczono na studiach: wystarczyło rzucić okiem na to czy tamto i po prostu otwierały się dawno nieużywane szufladki z ładnie poukładanym materiałem, gotowym do użycia. Mimo wszystko nie zmarnowałam czasu na tym kierunku: fajnie jest móc zrobić sobie urlop od redagowania i tłumaczenia, żeby pouczyć kogoś ekologii.
A dokładnie wczoraj skończyłam pierwszą wersję tłumaczenia "Klucza". Niestety dowiedziałam się czegoś nowego: jak się pracuje nad trylogią w tempie tom za tomem, to niezależnie od tego, jak bardzo podobała się nam ona na początku, na końcu zaczyna już trochę nosem wychodzić. W efekcie zaczyna się mieć wrażenie, że to wszystko jest do niczego - i książka, i przekład i w ogóle cały świat. A także traci się resztki kreatywności i zaczyna zamęczać otoczenie pytaniami w rodzaju "synonim do słowa szaleństwo, tylko żeby nie był obraźliwy ani śmieszny" (i nie, to wcale nie jest łatwe pytanie - ostatecznie musiałam zrezygnować z jednego "szaleństwa" w ogóle, bo niczego nie znalazłam). Teraz kilka dni (tydzień?) odpoczynku i zaczynam to zczytywać po raz drugi. Chyba że w międzyczasie wpadnie mi korekta autorska "Mroku" - rozmawiałam z jej redaktorem i jestem dobrej myśli, wyraźnie ma bardzo podobny sposób patrzenia na materiał oryginalny do mojego, więc przynajmniej nie będzie problemu "różnic w wizji".
Postaram się za parę dni wrzucić notkę, której szkic już mam - o cudzysłowach i apostrofach. Łapię się na tym, że chętnie dałabym tu biografię kociąt, ale mimo wszystko ten blog nie miał służyć wypadom prywatnym, a dokumentacji pracy - powiedzmy - zawodowej.
A nie ma Pani czasem wrażenia, że - po upływie roku- jakby Pani miała przetłumaczyć ten sam tekst to zrobiłaby to inaczej?
OdpowiedzUsuńNa pewno, co więcej - za każdym nowym czytaniem znajduję coś, co jeszcze bym dopieściła/poprawiła. Gdybym po tym drugim czytaniu, które mnie czeka, przeczytała to po raz trzeci, to na pewno wprowadzałabym nowe zmiany. Rzecz polega na tym, żeby się nie dać zwariować i w jakimś momencie puścić tekst dalej, niech sobie sam w życiu radzi.
OdpowiedzUsuńNa szczęście do tej pory udało mi się uniknąć wsadzenia w tłumaczenie czegoś, z czego byłabym naprawdę niezadowolona albo co by mi potem w jakiś sposób przeszkadzało/okazało się złą decyzją.
Takie same mam odczucia co do tłumaczeń. :)
OdpowiedzUsuńWażne, żeby być pewnym tłumaczenia, bo zawsze znajdzie się ktoś kto powie, że on by to zrobił inaczej.
Dla mnie zawsze jest fascynujące, że ile głów tyle tłumaczeń.