wtorek, 31 sierpnia 2010

Nazwy i imiona własne, czyli pierwszy z koszmarów tłumacza

Za każdym razem zapominam, jak to jest: sam początek tłumaczenia zawsze wydaje się najgorszy. Potrzebne zdania nie przychodzą, nagle zapominam znaczenia podstawowych słów, konstrukcje stylistyczne chwieją się na wszystkie strony, wykręcając zdania w trudne do zrozumienia potworki, a tekst sprawia wrażenie gęstej smoły, przez którą krok po kroku przedzieram się, zaciskając zęby. To przechodzi, po jakimś czasie jest zastępowane przez zupełnie inne wrażenie - tekst układa się pod palcami tak szybko, że ledwie nadążam uderzać w klawisze, a sprawdzanie czegokolwiek irytuje mnie niepomiernie, odrywając od splatania kolejnych zdań. Ale niestety na ten etap muszę jeszcze poczekać.

A, no i zawsze, ale to zawsze, wynikają jakieś nieprzewidziane kłopoty.

Na samym wstępie znajduję wrzuconych w tekst kilka imion. Bez szerszego kontekstu, tylko wymienionych. Z okresu "starożytnorzymskiego" fabuły. O ile jednak do tej pory autorka, pisząc o starożytnym Rzymie, nadawała bohaterom autentyczne rzymskie imiona, o tyle teraz puściła wodze wyobraźni. Do mnie więc należy sprowadzenie ich do jakiejś akceptowalnej w polskim języku postaci. Co my tu mamy?

Na początek "Octilla and Halcyon". Westalki, więc na pewno kobiety, chociaż inaczej stawiałabym, że "Halcyon" ma być imieniem męskim. Octilla nie wywodzi się z niczego - odpowiednie rzymskie imię to Oktawia, ale tego lepiej nie używać, bo licho wie, czy się z niczym nie zdubluje. Więc dopasowujemy: Oktyla? Oktylla? Oktylia? Chyba to drugie brzmi najlepiej i w miarę przypomina imię autentyczne. Wiwat. Ale Halcyon? Rany-chomąta, skąd się tu wzięła wywodząca się z greckiego nazwa zimorodka? Zostawić Halcyon bez zmian? Nie bardzo - nie będzie pasować do niczego. Zmienić na Halkion, dopasowując do tego, jak wyglądałaby grecka transliteracja? Ale w sumie zimorodek, halcyon, wziął swoją nazwę od mitycznej córki Eola, która po polsku nazywała się Alkione. Wprawdzie autorka nie użyła angielskiego odpowiednika (Alcyone), ale ja chyba wolę to niż zostawianie niepasującego do żeńskiej postaci "Halcyon". Na razie lecimy z Alkione, sprawa otwarta do rozważenia w drugim czytaniu.

"Alexandrus" - znowu greckie imię, tym razem z doczepioną męską łacińską końcówką. Wstawić Aleksandrusa, czy jednak skrócić do Aleksandra? Do zastanowienia na później.

"Pantaelum" - jeszcze lepiej. Końcówka -um w łacinie przynależy wyłącznie do rodzaju nijakiego i z oczywistych powodów nie jest stosowana w imionach. Tutaj to facet, bo senator. Najbliższe to greckiemu imieniu "Pantaleon", ale mimo szlachetnego źródłosłowu (panta - wszystko i leon - lew) nie najlepiej to brzmi po polsku. Ryzykować Pantaleona, czy może zmienić na "Panteliusza" - całkowicie fikcyjne, ale "rzymskawo" brzmiące imię. Na razie druga wersja.

I last but not least... "Onbasius". A to co ma być na litość bogów, jak to przełożyć na polski? Najgorsze, że nie jestem tym razem pewna płci: "healer" to może być i on, i ona. Wujek Google wypluwa jeden interesujący rezultat: wg pewnej strony Onbasius był działającym w Rzymie lekarzem, autorem jakiejś encyklopedii medycyny. Obiecujące. Ale angielska ciocia Wiki nie słyszała o tym gościu, a przeszukanie polskich stron o medycynie w starożytnym Rzymie nic nie dało. Nie był dość istotny? Czy może ta angielska strona zawiera błąd? Do sprawdzenia w bibliotece, obawiam się. Na razie wstawiam Onbazjusz - dziwaczna forma, ale najbardziej prawdopodobny polski zapis. Nie rzymskie, ale pasowałoby do jakiegoś cudzoziemca osiadłego w Rzymie.

Koniec z imionami, wyłania się za to następna zagwozdka. "Petruvian Order" to zakon całkowicie fikcyjny, czyli do mnie należy wymyślenie mu polskiej nazwy. Wiwat. No dobrze, spróbujmy zacząć od ustalenia, co to właściwie jest "petruvian". Nie, nie chodziło mi o "peruvian", wujku G., odpowiedz na pytanie! Leonardo DaVinci's Petruvian Man is universally known as a symbol for the medical and health industries... Oooooookay, wiem, o czym mowa... Ten sam "Petruvian Man" pojawia się w jeszcze iluś kontekstach na iluś stronach. Chodzi o słynny rysunek Leonarda - nawet jeśli nie ma bezpośredniego związku z fabułą, bez wątpienia stąd wzięła pomysł na tę nazwę autorka. Ale zaraz... Tu wtrąca się ciocia W. Jaki "petruvian"?! Według niej The Vitruvian Man is a world-renowned drawing created by Leonardo da Vinci around the year 1487. Wtóruje temu polska wersja: Człowiek witruwiański – rysunek upowszechniony przez Leonarda da Vinci około roku 1490. Mniejsza o małą rozbieżność w datach, zgadza się nieszczęsne v/w zamiast wyimaginowanego p, które najwyraźniej jest kopiowanym przez kolejne strony atrakcyjnym błędem. Ach, potęga internetu i ewolucja memów! Dawkins byłby dumny ze znalezionego przeze mnie przykładu.

Dobrze, ale co w takim razie? Poprawić te "Petruvian" na "Vitruvian"? Ryzykowne, bo ten zakon to nie jednorazowa ozdóbka, tylko element świata, który może okazać się dość istotny. Więc może - skoro "człowiek witruwiański", to "zakon petruwiański" i "petruwianie", tak jak "franciszkanie"? Uff, wygrzebałam się z tego i mam nadzieję, że nie pożałuję swojej decyzji.

Powyżej znajduje się coś, co - jak przypuszczam - może stać się Typową Notką Dla Tego Bloga. Jeśli zanudzam - przykro mi! Ale rozplątywanie takich łamigłówek to akurat ta fajniejsza część pracy tłumacza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz